Przejdź do głównej zawartości

Najlepsze filmy 2018 roku


Poza kilkoma wyjątkami, 2018 rok jakoś nie powalał pod kątem filmowym, ale nauczyłem się też zbytnio nie narzekać, bo robiłem już gorsze listy w przeszłości. Spora dominacja dzieł gatunkowych w tym podsumowaniu świadczy, że arthouse ostatnimi czasy coś nie może mnie zaskoczyć. Inna sprawa, że dość często ciężko jest zobaczyć pozycje, na które czekam. Część z nich zapewne nadrobię dopiero gdzieś w 2019 roku. I tak jak przypuszczałem przy okazji zeszłorocznego podsumowania, "Nić widmo" okazała się bezkonkurencyjnym zwycięzcą. Ten film jest tak dobry, że właściwie powinien zająć wszystkie dziesięć miejsc na liście. 


Godne odnotowania (bez kolejności): 
Zimna wojna (reż. Paweł Pawlikowski)

To druga z rzędu perfekcyjna imitacja stylu filmów europejskich z lat 50 i 60. Jednak "Zimna wojna" bardziej porusza niż w przypadku „Idy”. Wszystko za sprawą niebywałych ról Joanny Kulig oraz Tomasza Kota. Coby nie mówić o Pawlikowskim, potrafi nie tylko reżyserować, ale też prowadzić aktorów. 



Dom, który zbudował Jack (reż. Lars von Trier)

Kolejna prowokacja Larsa von Triera oburzyła wiele osób, ale to być może jego najzabawniejsza pozycja w karierze. To właściwie film-esej, gdzie fabuła przerywana jest dygresjami i płomienną obroną własnej twórczości. Jednak w przeciwieństwie do "Nimfomanki" (albo przynajmniej drugiej części, której nie lubię) wydaje się, że tym razem Trier włożył o wiele więcej serca w całość. Brawa dla Matta Dillona za rolę, która łatwa nie jest. Intrygujące zejście do piekła Dantego.


Nico, 1988 (reż. Susanna Nicchiarelli)

Nico była ostrą heroinistką, ale szczęśliwie reżyserka nie ograniczyła się wyłącznie do ukazywania incydentów z jej ćpuńskiej egzystencji. Raczej starała się po swojemu odszukać moment, w którym sama artystka stwierdziła pod koniec swojego życia, że ma dość narkotyków. Film jedzie przede wszystkim na totalnie przekonującej roli Trine Dyrholm. 



Mandy (reż. Panos Cosmatos)

Dobry przepis na konkretne kino – spraw, żeby Nicolas Cage przez pół filmu był stonowany, a później pozwól mu zamienić się w szaleńca. Przyjemnie przeestetyzowane. 


Revenge (reż. Coralie Fargeat)

Rape and revenge done right. B-klasowa jazda, w której przemoc jest uroczo przesadzona. Dzięki czemu tak dobrze się to ogląda. 


Listopad (reż. Rainer Sarnet)

Bardzo ładna, a przy tym mroczna baśń, w której niemal w pełni wykorzystano moc, jaka drzemie w legendach ludowych. 


Pyewacket (reż. Adam MacDonald)

Pierwszy z kilku okultystycznych horrorów na tej liście. Metodyczna narracja prowadzi do mocnego finału. Sporo niepokojącego klimatu. 


Mission: Impossible – Fallout (reż. Christopher McQuarrie)

Tom Cruise zdaje się być nieśmiertelny. Bezbłędne tempo filmu nie daje ani chwili wytchnienia, co akurat w przypadku kina akcji jest wskazaną cechą. Blisko poziomu pierwszej części i "Ghost Protocol". 


Upgrade (reż. Leigh Whannell) 

Zdaje się, że cyberpunk wciąż żywy. Solidnie skonstruowany mariaż kina akcji i body horroru z kolesiem, który wygląda jak brat Toma Hardy'ego. 


Puppet Master: The Littlest Reich (reż. Sonny Laguna, Tommy Wiklund)

W dzieciństwie uwielbiałem tę serię, ale dziś rzecz jasna nie da się tego oglądać. Jednak ten film to absolutnie zaskoczenie i przy tym zdecydowanie jedyna udana część z morderczymi lalkami. Wszystko za sprawą S. Craiga Zahlera ("Bone Tomahawk"), który wraz z reżyserami zaproponował soczystą i wulgarną b-klasową rzeź w starym, dobrym stylu. Przy trochę większym budżecie byłoby z tego konkretne cacko. Guilty pleasure. 


Avengers: Wojna bez granic (reż. Anthony Russo, Joe Russo)

Odnajdziemy tu doskonale znany z dwóch poprzedników chaos scenariuszowy i wizualny, ale to pierwszy film z Avengersami, na którym nie zerkałem w zegarek. Co więcej, wreszcie kinowe uniwersum Marvela dostarczyło łotra z prawdziwego zdarzenia – Thanos jest świetny (swoją drogą wiele to mówi o filmie, w którym postać wygenerowana komputerowo jest najlepszym elementem). Pochwalić muszę też cały trzeci akt – to naprawdę imponująca rozpierducha, która przy okazji urzeka czymś wcześniej niespotykanym w produkcjach Marvela – nieuchronnie zbliżającą się porażką dotychczas zawsze przezwyciężających zło superbohaterów. Szkoda, że w "Endgame" zostanie to wszystko odkręcone. Ale przynajmniej przez rok mieliśmy film, gdzie połowa postaci została wymazana ze wszechświata. 


Powstrzymać mrok (reż. Jeremy Saulnier)

Saulnier mocno spadł z poziomu, jaki zaproponował w "Green Room" (mój trzeci ulubiony obraz 2016 roku), ale i tak ostatecznie muszę uznać ten mroczny snuj za niezłe kino. Po pierwsze, czuć tu pulpowy fatalizm Sama Peckinpaha, co zawsze jest dużym plusem. Po drugie, sekwencja strzelaniny gdzieś w środku filmu to czysta, kinetyczna poezja. Lepiej się nie da.


Halloween (reż. David Gordon Green)

To oczywiście w żadnej chwili nie sięga lunatycznego "Halloween 2" Roba Zombiego, prawdopodobnie drugiego najlepszego filmu z całej serii z Michaelem Myersem. Na bezrybiu i rak ryba. Ale nie jest aż tak źle – dostaliśmy nieodkrywczy slasher, który wiernie i przy tym sprawnie podąża za prawidłami konwencji. Myers to kinowe force majeure, więc już samo oglądanie tego psychopaty sprawia dużą frajdę. Małego smaczku dodaje fakt, że tu możemy go obserwować w dużo starszej wersji. 

Swoją drogą moja luba uznała ten film za zupełnie niestrawny. Co więcej, odniosła wrażenie, że "z oceną nowego 'Halloween' jest podobnie jak z ocenami kolejnych płyt Depeche Mode. Dobre nie są, ale to przecież Depeche Mode". That’s one hell of a sentence. Jak coś pocisnąć, to właśnie w taki sposób. 


TOP 10:


10. Rytuał (reż. David Bruckner)

Netflix nigdy nie był i pewnie nie będzie oznaką jakości w sferze filmowej, ale bardzo sporadycznie oferuje coś przyzwoitego do obejrzenia. To jeden z tych przykładów. Choć ogólnie "Rytuał" nie zebrał dobrych recenzji, to jego seans przyniósł mi sporo przyjemności. W filmie pojawia się doskonale znany motyw m.in. z „Blair Witch Project”, czyli mamy grupkę znajomych, która natrafia na coś złowieszczego w lesie. Jednak na tym podobieństwa się kończą, bo „Rytuał” to żaden found footage, a rasowy, zręcznie nakręcony okultystyczny horror, pełny niepokojącej atmosfery i doprawiony szczyptą mindfucków.  



9. Roma (reż. Alfonso Cuaron)

"Roma" to konceptualny majstersztyk, który urzeka swoją powieściową narracją. Niby nic się nie dzieje przez większość czasu, ale w pewnej chwili człowiek zaczyna przywiązywać się do tych postaci. Alfonso Cuaron po raz kolejny udowadnia, że potrafi z niezwykłą łatwością godzić w jednym filmie sceny epickie z intymnymi. Już przy "Grawitacji" była widać, że fabułę sprowadza do absolutnego minimum – zero niepotrzebnych ozdobników; chodzi o to, by widz poddał się immersji. Żadne to arcydzieło, ale Cuaron zostawia obecnie daleko w tyle swoich kolegów po fachu (Guillermo Del Toro i Alejando Gonzalez Inarritu). 


8. Dzicy chłopcy (reż. Bertrand Mandico) 

Francja jak co roku udowadnia, że jest prawdziwym specjalistą w segmencie kina transgresji, ale nie można się niczego innego spodziewać po narodzie, który podarował światu markiza de Sade, Georgesa Bataille'a czy Jeana Geneta. Baśń Mandico jest symultanicznie odurzająca, niedorzeczna, dziwaczna, okrutna, niepokojąca i komiczna. Przede wszystkim zadziwia formalnym stylem, który bardzo przypomina mi zarówno surrealistyczne arcydzieła Raoula Ruiza z lat 80. ("Trzy korony marynarza" oraz "La Ville des pirates"), jak i przesiąknięte kinem niemym fantasmagorie Guya Maddina. 


7. Dziedzictwo. Hereditary (reż. Ari Aster)

Ari Aster to nowy talent w świecie horroru. Jego pierwszy film to imponująco ukazana deterioracja rodziny, mająca więcej wspólnego z takimi arcydziełami jak "Czarownica: Bajak ludowa z Nowej Anglii" czy "Lśnienie", aniżeli "Obecnością" czy "Naznaczonym". Czyli można zapomnieć o tanich chwytach w rodzaju jump scare'ów. W zamian mamy konsekwentne budowanie atmosfery lęku, który nie opuszcza nas aż do wręcz metafizycznego finiszu. Świetna ścieżka dźwiękowa Colina Stetsona zachodzi za skórę, a aktorstwo ani na chwilę nie trąci fałszem (kapitalna Toni Collette). Okultystyczny horror najwyższego sortu. 



6. Possum (reż. Matthew Holness)

Podczas seansu tego świetnego filmu wielokrotnie nie mogłem uwierzyć, że zrobił go koleś dotychczas utożsamiany z kompletnie innymi rzeczami ("Garth Marenghi's Darkplace"). "Possum" jest autentycznie niepokojący. Jego opresyjna i zatęchła atmosfera sprawia, że widz zaczyna wpadać w podobne stany, co zwichnięty psychicznie główny bohater, rewelacyjnie zagrany przez Seana Harrisa. Można powiedzieć, że w końcu odnaleźliśmy brakujący, trzeci element układanki, do której należą "Pająk" Davida Cronenberga i "Clean, Shaven" Lodge'a Kerrigana. 



5. Suspiria (reż. Luca Guadagnino)

Luca Guadagnino przerobił makabryczną baśń Dario Argento z 1977 roku na swoich własnych prawach, dostarczając podobnie piękną, ale jakże inną wizję, gdzie jednocześnie zmysłowy i brutalny taniec przybiera formę potężnego zaklęcia. To produkcja nader ambitna, wielowątkowa (w pewnym momencie zanadto), hipnotyzująca obrazem ponurego, zimnowojennego Berlina i eteryczną muzyką Thoma Yorke'a. To przy okazji tegoroczna „Matka” Darrena Aronofsky’ego – film, który ludzie albo nienawidzili, albo kochali. 


4. Płomienie (reż. Lee Chang-dong)

Najlepszy południowokoreański reżyser powraca z dramatem kryminalnym na podstawie opowiadania Harukiego Murakamiego. Piękny, nieśpieszny rytm narracji potęguje tajemniczość i melancholijność historii. Jak można było zakładać, reżyser ani myślał podążać typową trajektorią konwencji, dzięki czemu po seansie pozostajemy z masą pytań i niejasności. Są tutaj przy okazji dwie sekwencje, które równie dobrze można uznać za najlepsze w tym roku – jedna prowadzi do seksu, druga poetycko oddaje boskie zjaranie trawką. Dobrze by było, gdyby Lee Chang-dong częściej zabierał się za kręcenie filmów.


3. Climax (reż. Gaspar Noe)

Coś wspominałem wcześniej o francuskiej transgresji? To orgiastyczne studium ciał w przestrzeni Gaspara Noego jest chyba jego najlepszym filmem (muszę odświeżyć równie znakomite "Wkraczając w pustkę", by być pewnym tego osądu). "Climax" to infernalny, taneczny bad trip, w którym reżyser w finezyjny sposób czerpie inspiracje z kina m.in. Luisa Bunuela, Stanleya Kubricka, Dario Argento i Andrzeja Żuławskiego ("Opętanie!). 


2. Zama (reż. Lucrecia Martel)

Adaptacja cenionej powieści Antonio di Benedetto w rękach znakomitej argentyńskiej reżyserki Lucrecii Martel jest niezwykle hipnotyczną i dość wymagającą opowieścią o człowieku, którego egzystencja wygląda jak kolonialna wersja "Procesu" Franza Kafki. W trzecim akcie obraz Martel zahacza nawet o wizjonerski styl Wernera Herzoga z "Aguirre, gniew boży" i "Czasu apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. Na swój nowy film kazała nam czekać nawet dłużej od Lee Chang-donga. Było jednak warto.  



1. Nić widmo (reż. Paul Thomas Anderson)

To nie tylko mój film roku, ale także i całej dekady. Arcydzieło PTA to jedynie potwierdzenie tego, co było wiadome od dawna – facet nie ma obecnie sobie równych w kinie amerykańskim. Ponadto, jest zdecydowanie jednym z najbardziej nieprzewidywalnych reżyserów. To kręci małą, nietypową komedię romantyczną ("Lewy sercowy"), to przechodzi w dwie epickie produkcje, jedna bardziej dezorientująca od drugiej ("Aż poleje się krew", "Mistrz"). Następnie oferuje nieźle pokręconą adaptację powieści Thomasa Pynchona ("Wada ukryta"), by teraz skończyć na kunsztownym i przy tym zaskakująco subtelnym dramacie o ekscentrycznym brytyjskim projektancie mody (cudowny Daniel Day-Lewis). 

A i "Nić widmo" jest cholernie zwodnicza, bo niby przypomina "Rebekę" Alfreda Hitchcocka czy dzieła Davida Leana z lat 40. w rodzaju "Spotkania", ale tak naprawdę nie jesteśmy w stanie tej oryginalnej produkcji odpowiednio sklasyfikować. Wystarczy spojrzeć, jaką wyliczankę zrobił wybitny krytyk Jim Hoberman w swojej recenzji: "fałszywy hollywoodzki melodramat, gotycki romans, czarna komedia, barokowy dramat kameralny, studium artystycznego egocentryzmu, dyskretnie perwersyjna historia przypadku, antyautorytarna bajka i (jak sam Anderson zasugerował) baśń". Z kolei Melissa Anderson posunęła się do stwierdzenia, że jest to pierwszy filmowy przedstawiciel konwencji haute-couture gothic. 

Trzeba koniecznie wspomnieć też, że jest to pierwszy raz, gdy PTA tak wyraźnie oddał głos postaciom kobiecym. Można by nawet rzec – wreszcie! Dzięki temu jest to zarazem najbardziej ludzki, wrażliwy i sensualny (choć nie uświadczymy tutaj żadnych scen seksu) film w jego karierze. Jakkolwiek określać "Nić widmo", dla mnie jedno jest pewne – to moje kino. 






Komentarze

  1. Będzie lista filmów z 2019? Na top dekady też bym chętnie zerknął ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dołączam się do pytania :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness