Zwyczajni kochankowie , reż. Philippe Garrel, rok 2005 Wybitny krytyk filmowy Jim Hoberman określił trzy godzinny, czarno biały maraton niszowego francuskiego reżysera jako surowy, bezkompromisowo mdły i anachroniczny. Pod wieloma względami trudno nie zgodzić się z jego opisem. Tylko, że niekoniecznie można uznać go za pejoratywny w kontekście tego filmu. Surowość wiąże się ze skromną realizacją, rolą np. jaką gra oświetlenie czy wybór miejsca do kręcenia; mdłość z relatywnym brakiem akcji, skupianiu się w głównej mierze na subiektywnej obserwacji; anachronizm być może z zamierzoną próbą nadania historii nowocześniejszego wydźwięku. Bardzo szybko wyjawia się pasywność narracji, jaką stosuje Garrel. Wszystko u niego rozwija się powoli, tak jakby każde ujęcie było celebrowane możliwie długo, by pozostawić trwałe wrażenie u widza. Świadectwem tego są chociażby często pojawiające się sceny, gdzie statyczny kadr pokazuje nam aktora, którego wzrok tkwi w jednym punkcie, tak jakby znajdo
Blog filmowo-muzyczny