The House of the Devil, reż. Ti West, rok 2009
Nie ma to czasem jak dobry slasher w stylu klasycznego "Halloween" z otoczką horroru satanistycznego w duchu wspaniałego "Dziecka Rosemary". Podobnie do arcydzieł Carpentera i Polańskiego, "The House Of The Devil" umiejętnie buduje napięcie, by w końcówce uderzyć ze zdwojoną siłą. Jest to sztuka, którą współcześni autorzy horrorów zupełnie zapomnieli. Zamiast przelewania hektolitrów krwi na planie w stylu filmów Roba Zombie czy zanurzaniu się w sadyzmie serii "Piła", reżyser Ti West postawił na efekt powolnego, ale efektywnie wzrastającego niepokoju. Jego satanistyczny slasher jawi się nie tylko jako hołd złożony filmom o martwych nastolatkach, jak nazwał kiedyś ten nurt krytyk filmowy Roger Ebert, ale wręcz zaginiony artefakt z początku lat 80-tych, który dopiero teraz ujrzał światło dzienne.
Fabuła filmu wydaje się dosyć luźną krzyżówką kultowego "Kiedy dzwoni nieznajomy" z 1979 roku, "Zabobon" z 1982 roku i wspomnianego na początku recenzji "Dziecka Rosemary" z 1968 roku. Jak w przypadku dwóch pierwszych propozycji, jest mało skomplikowana i dosyć przewidywalna. Ale niezmiernie wciągająca. Jej diabelska metoda tkwi w cierpliwie rozwijającej się akcji, przerywaniu pozornej monotonii egzystencji protagonistki Samanthy stopniowym zwiększaniem jej strachu i zagrożenia, gdy okaże się, że spędzenie nocy w domu na odludziu w ramach opiekowania się dzieckiem nie było dobrym posunięciem. Dla dzisiejszego widza horrorów, przyzwyczajonego do ciągłego rozlewu krwi, historia pechowej nocy Samanthy może się wydawać nudna, ale dla tych co cenią sobie bardziej klasyczną szkołę suspensu spod znaku Hitchcocka, czeka nie lada gratka. Bo jakby nie patrzeć, jest to rzadki typ dreszczowca potrafiący nie tylko wciągnąć widza w swój przerażający świat, ale i nawet wywołać gęsią skórkę.
★★★½
Komentarze
Prześlij komentarz