Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem.
Najście, reż. Alexandre Bustillo/Julien Maury, rok 2007
"Klaustrofobia, zemsta, aborcja - te trzy słowa wybornie się jednoczą ze sobą w tym niesamowitym francuskim horrorze, wbijającym ostateczny gwoźdź do trumny dla wiodącego niegdyś prym kina amerykańskiego" - tak pisałem o "Najściu", gdy sporządzałem listę najlepszych filmów poprzedniej dekady. Teraz film wyleciałby z pierwszej 20tki, która zresztą wyglądałaby inaczej, ale wciąż pozostaje najlepszym horrorem francuskim, jaki do tej pory widziałem.
Na koniec krótka lista filmów, którym niewiele zabrakło do czołówki:
Upiorna noc Halloween (2008)
[Rec] (2007)
Zdjęcia Ginger (2000)
Ziemia żywych trupów (2005)
Mgła (2007)
Blady strach (2003)
Dog Soldiers (2002)
Wolf Creek (2005)
Kalwaria (2004)
Redukcja (2006)
Cień Wampira (2000)
The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006
Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przejmujące widowisko to dziś prawdziwy rarytas.
Oni, reż. David Moreau, Xavier Palud, rok 2006
Ekonomia w najlepszym wydaniu. Skromny scenariusz i obsada, praktyczny brak scen gore wcale nie przeszkadza, bo rekompensatą są potężne napięcia generowane przez desperackie próby przetrwania młodego małżeństwa w posiadłości położonej gdzieś na odludziu. Jak zazwyczaj nie obchodzi mnie los ofiar, to w tym filmie moja sympatia zdecydowanie była po ich stronie.
Najście, reż. Alexandre Bustillo/Julien Maury, rok 2007
"Klaustrofobia, zemsta, aborcja - te trzy słowa wybornie się jednoczą ze sobą w tym niesamowitym francuskim horrorze, wbijającym ostateczny gwoźdź do trumny dla wiodącego niegdyś prym kina amerykańskiego" - tak pisałem o "Najściu", gdy sporządzałem listę najlepszych filmów poprzedniej dekady. Teraz film wyleciałby z pierwszej 20tki, która zresztą wyglądałaby inaczej, ale wciąż pozostaje najlepszym horrorem francuskim, jaki do tej pory widziałem. Pozwól mi wejść, reż. Tomas Alfredson, rok 2008
Kolejny film z listy dekady, który teraz zajmowałby zdecydowanie dalsze miejsce. "Horror o ludzkiej twarzy. Pięknie sfilmowana, rodząca się przyjaźń dwustuletniej wampirzycy z kilkunastoletnim chłopcem na tle mroźnych krajobrazów inspiruje do bycia czymś więcej - empatycznym kinem grozy" - tak brzmiała dwa lata temu moja opinia. Żeby nie było, ciągle ją podtrzymuję.
Wysyp żywych trupów, reż. Edgar Wright, rok 2004
Apogeum komediowej odsłony horroru. Fani serii zombie George'a A. Romero powinni być w niebie, a Edgar Wright wraz z genialnym Simonem Peggiem zasłużyli na specjalną nagrodę - palmę żywych trupów. Można też zaobserwować kuriozalną sytuację - to Brytyjczycy dziś potrafią lepiej sportretować apokalipsę umarlaków niż przodujący kiedyś w tej konwencji Amerykanie. Potwierdzeniem tego jest bardzo dobry, "poważniejszy" w treści mini-serial "Dead Set".
Zejście, reż. Neil Marshall, rok 2005
W przeciwieństwie do innego Monster Movie z mojej listy, czyli Hosta, dzieło Marshalla to mocny, krwawy survival horror, z wyłącznie kobiecą obsadą. Gdzie w "Dog Soldiers" reżyser odświeżał i przywracał czarny humor w horrorach o wilkołakach, tutaj w sposób ironiczny ukazał zagrożenie, jakie człowiek stanowi sam dla siebie w ekstremalnych sytuacjach. Nawet można uznać, że jest niebezpieczniejszy niż potwory, z którymi przychodzi mu walczyć.
Pontypool, reż. Bruce McDonald, rok 2009
Najoryginalniejszy zombie horror od czasów pierwszego Romero? Kto wie. Na pewno nigdzie nie znajdzie się filmu dywersyfikującego zasady nurtu w tak przewrotnie zabawnej manierze, tak kameralnego i klimatycznego (idealne miejsce akcji!), tak wciągającego swoją niedorzecznością oraz prostotą wykonania. Pyszna gratka dla językoznawców i poliglotów.
The House of the Devil, reż. Ti West, rok 2009
Chciałbym widzieć więcej tego typu produkcji. Retro horrory, przybywajcie. Recenzja tu.
28 dni później/28 tygodni później, reż. Danny Boyle (2002)/Juan Carlos Fresnadillo (2007)
Obie części to taki efektywny mikst "Szaleńców" Romero z jego żywymi trupami, w szczególności drugiej i trzeciej pozycji z trwającej ponad 40 lat serii. Technicznie, zarażeni nie są tutaj zombie, ale sposób obrazowania zagłady Londynu mocno przypomina tego typu holokausty. Kino mroczne, brutalne, dynamiczne, ale też bez jakichś przesadnych okropieństw. Powiedziałbym, że to sequel robi dziś większe wrażenie, co w horrorach jest rzadkością jeszcze większą niż w innych gatunkach.
The Loved Ones, reż. Sean Byrne, rok 2009
Niesamowita, luźna wariacja "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" i "Balu maturalnego" prosto z Australii. Film zmiata 99 % obecnie ukazujących się horrorów w głównej mierze przekonywającym aktorstwem, pozwalającym uczynić postacie na ekranie bardziej wiarygodnymi. Sporo tu sadystycznych scen, brutalnych zwrotów akcji i pokręconego humoru, więc spragnieni mocnych wrażeń na pewno nie będą zawiedzeni. Gwarantuję, że po seansie długo nie będziecie mogli zapomnieć o wyczynach psychotycznej Loli i jej "troskliwego" ojca.
Na koniec krótka lista filmów, którym niewiele zabrakło do czołówki:
Upiorna noc Halloween (2008)
[Rec] (2007)
Zdjęcia Ginger (2000)
Ziemia żywych trupów (2005)
Mgła (2007)
Blady strach (2003)
Dog Soldiers (2002)
Wolf Creek (2005)
Kalwaria (2004)
Redukcja (2006)
Cień Wampira (2000)
Ładna lista. Za kilkoma z tych filmów nie przepadam ("Upiorna noc Halloween", "Wysyp żywych trupów) parę lubię, ale bez szału, ale takie rzeczy jak "Zdjęcie Ginger", "The Loved Ones", "Zejście", "Najście" "The Host", "28 dni/tygodni później", "Pozwól i wejść" (choć tu wolę amerykańską wersję) również u mnie pojawiłyby się w czołówce podobnego zestawienia.
OdpowiedzUsuńOd siebie do tych zdecydowanie najlepszych minionej dekady zaliczyłbym też takie, wyżej nie pojawiające się filmy jak "Kalwarię" du Welza (pierwsze miejsce!), "Opowieść o dwóch siostrach" Kim Ji-wonna, "Strange Circus" Shiona Sono, "May" Lucky'ego McKee, "Puls" Kiyoshiego Kurosawy... Nie wiem czy nie znasz, czy po prostu mniej Ci się podobało, ale jakby co - gorąco polecam każdy z wymienionych.
Dzięki za aprobację listy :) Właśnie! "Kalwarię" zapomniałem dodać. Przypomniałeś mi :) Miałem nawet o niej pisać szerzej, bo to bardzo dobry i nietypowy horror, wręcz ciężki do jednoznacznego osądzenia. "Puls" mnie trochę znudził, ale ujdzie, "May" widziałem kawałek i nie przypadło mi do gustu, "Strange Circus" na liście życzeń, to samo siostry, za które się zabieram już za długo. Generalnie nie przepadam za azjatyckimi horrorami, tymi wszystkimi ghost stories, które się mnożą w nieskończoność, więc u mnie tych pozycji na listach nigdy raczej nie będzie.
OdpowiedzUsuńKalwaria, ale też Vinyan!
OdpowiedzUsuńGdybym miał robić takin ranking, to połowa filmów, które wymieniłeś też by się w nim znalazła. Drugiej połowy nie widziałem. Tudzież też za kilkoma tytułami nie przepadam - Wysyp żywych trupów, REC, 28 tygodni później.
Vinyan słabsze. Wizja reżysera była bardziej rozmyta, trochę się pogubił, nawet jeśli było to w jakimś stopniu frapujące. Dziwi mnie, że ty i Arek nie lubicie Wysypu... Boli mnie serce z tego powodu :P Może po prostu nie lubicie filmów o zombie, których akurat jestem fanem :P
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się. Powiedziałbym, że wręcz na odwrót - Kalwaria to kino czysto wizyjne, intuicyjne, Vinyan było bardziej przemyślane, "zdyscyplinowane".
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie wkleić to, co napisałem o tym jakiś rok temu:
"O ile w Kalwarii Belg łamał głównie zasady slashera, tak w Vinyan wywraca do góry nogami reguły ghost story. W klasycznym filmie tego typu, to duchy wkraczają do świata ludzi, tymczasem tutaj jest na odwrót. Ale wbrew pozorom, gatunkowe wzorce liczą się tu najmniej, co po mylącym reklamowaniu filmu jako bardziej tradycyjne kino grozy, wpłynęło na jego powszechne niezrozumienie. Poszukiwanie zagubionego synka i stopniowe oddalanie się od świata ludzi, to nie przygoda z ciągłym straszeniem widza, lecz psychologiczna historia o pogłębiającym się szaleństwie tęskniącej matki oraz o rozpadzie jej związku z kochającym mężem. Trzonem historii jest właśnie ich konflikt, wynikający z zupełnie innego podejścia do traumatycznej straty. Jak pisał Freud, praca żałoby polega na uzmysłowieniu sobie nieodwracalności straty ukochanej osoby i odcierpieniu jej. Po przeprowadzeniu tej pracy ludzkie „ja” jest na powrót wolne i niezahamowane. Źródło konfliktu polega tu na tym, że Paulowi udało się już ze stratą syna pogodzić, a Jeanne absolutnie nie. A przecież niedokonanie żałoby prowadzi do melancholii, wówczas „ja” ubożeje i pustoszeje. W przypadku Jeanne – prowadzi do coraz większej izolacji. Im dłużej film trwa, tym mniej wspólnego mają ze sobą główni bohaterowie.
Ten przerażający w odczytywaniu freudowskich teorii dramat, to dzieło nieustannie droczące się z widzem. Melancholijnemu nastrojowi stale towarzyszy niepokojąca atmosfera. Ma się wrażenie, że w każdej chwili jakiś potwór może wyskoczyć zza krzaków, ale grozę tworzy fakt, że wyskakiwać wcale nie musi. Początkowo niezwykłej wyprawie bohaterów towarzyszą niekoniecznie sympatyczne sny, następnie zastępują je halucynacje, a te z czasem stają się rzeczywistością."
Zdecydowanie lubię zombiaki, tak jak i kino twórców Wysypu, ale akurat ich debiut nie bardzo mnie bawił.
Powyższy fragment uzupełniłbym czymś w stylu: Rzeczywistość, do jakiej trafiają bohaterowie, na każdym kroku odzwierciedla kondycję psychiczną Jeanne. Tak gwoli scisłosci.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu komentarzy na Kinomisji chciałem zobaczyć taki ranking. Dzięki!
OdpowiedzUsuńNajbardziej przerażająca scena w filmach XXI w. pochodzi z Mulholland Dr.: spotkanie przy Winkies z człowiekiem ze snu.
TG
Interesujące spostrzeżenia na temat Vinyan, ale z tym Freudem to trochę naginane - właściwie wszędzie można byłoby wsadzić jego teorie, w każdy film, ale psychoanaliza i filmy sprawdzała się w praktyce powiedzmy w latach 50-tych czy 60-tych, przy odczytywaniu filmów np. Hitchcocka. W ogóle nie mogę się zgodzić z większą dyscypliną w tym filmie - dla mnie rozwalał się na boki, jego snująca narracja wcale nie wprowadzała nas w mistyczny trans, nie pozwalała wkraczać do świata duchów, jak to ująłeś w wywracaniu schematu. To film ciekawszy w teorii, i lepiej się o nim pisze chyba, niż ogląda. Ja nie lubię ghost stories, wolę gdy napastnikiem jest namacalna istota czy coś w tym stylu. Chyba, że ktoś sięgnie wyżyn "Lśnienia", ale to niemożliwe :)
OdpowiedzUsuńMasz rację co do sceny z Mulholland Dr. - jest tak zaskakująca i mocna, że nieźle podskoczyłem przy pierwszym seansie. Fajnie, że podoba Ci się moja lista, zawsze komuś coś się może przydać, nawet jeśli filmy jakie wymieniłem to nie są jakieś szczególnie zaskakujące wybory.
Tu też bym jednak polemizował. Nie do wszystkiego da się przyłożyć Freuda, skoro nie we wszystkich filmach podświadomość odgrywa kluczową rolę. Choćby do Kalwarii zdaje się to wcale nie pasować, gdyż jest to obraz zanadto abstrakcyjny, ekstrawagancki, aby pewne jego elementy można było "po freudowsku" wytłumaczyć.
OdpowiedzUsuńNo dla mnie Vinyan to już jednak pewna precyzja:) Rzeczywistość filmu coraz bardziej oddalała się od naszej, gdyż ilustrowała psychikę bohaterki, a z tą było coraz gorzej. Coraz większa abstrakcyjność, jednakże ciągle dająca się logicznie wyjaśnić.
No ale to takie specyficzne kino, że albo się w to człowiek wkręci, albo go wykręci;) Dla mnie to była hipnoza, niemalże taka jak w Valhalla Rising, choć to już nieco inna bajka.
Myślę, że z tymi chorymi związkami, fetyszami Kalwarii można by na siłę coś wyciągnąć z Freuda, ale nie ma najmniejszej potrzeby :) Mnie "Vinyan" wykręciło, choć film uważam za niezły. No tutaj dobrze odniosłeś się do "Valhalli", bo tam faktycznie wpadamy w swoisty trans.
OdpowiedzUsuń28 dni/tygodni później - that's it! : )
OdpowiedzUsuńA propos TEJ sceny z Mulholland Drive - chyba każdy podskakuje, kiedy widzi ten film po raz pierwszy! :D
OdpowiedzUsuńTak. Co zabawne, nawet gdy wiem, że ma się zaraz pojawić ta scena, to i tak mnie zaskoczy :P
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę bo wreszcie widzę bloga na którym jest mnóstwo komentarzy. Gratuluje autorowi tego bloga.
OdpowiedzUsuń43 yrs old Software Engineer III Mordecai Ashburne, hailing from Rimouski enjoys watching movies like Benji and Couponing. Took a trip to Historic Town of Goslar and drives a Jaguar D-Type. ich strona
OdpowiedzUsuńKażdy fan horrorów powinien je zobaczyć
OdpowiedzUsuńDla mnie najlepszy z wyżej wymienionych to "Zejscie".Teraz czekam na Terrifier 3
OdpowiedzUsuń