Primal Scream - Vanishing Point (1997) i XTRMNTR (2000)
Highlights: Exterminator, Swastika Eyes i Pills
Lata 90-te dla muzyki brytyjskiej były niezwykle owocnym okresem, przynoszącym pokaźną listę wybitnych płyt, w szczególności w drugiej połowie dekady, dociągając jeszcze do roku 2000 (dwie bardzo ważne pozycje). NME trafnie ujął, że w tych latach ukazało się kilka albumów, które ukazały nowego ducha, awanturniczego i eksperymentalnego, będącego ogromnym kontrastem wobec muzycznego prymitywizmu britpopu (nie wiem czy mieli na uwadze Oasis, które zawsze było pupilkiem prasy brytyjskiej, ale tutaj bym szczególnie przytaknął, nawet jeśli dwie pierwszy płyty są przyjemne). Albumy, jakie powinno się tutaj wymienić są oczywiście doskonale znane od lat, ale gwoli ścisłości wymienię swoich faworytów:
- dekadenckie, art-rockowe neurozy "Ok Computer" i post-rockowe alienacje "Kid A" (w ujęciu dekonstrukcji własnej stylistyki, inspiracji, marginalnej obecności gitar);
- narkotykowe remedium dla złamanego serca w gospelowo-psychodelicznej modlitwie Spritualized "Ladies And Gentlemen We Are Floating In Space";
- klaustrofobiczne dźwiękowe narkozy opusu Massive Attack "Mezzanine";
- popisowy, przepełniony oryginalnym humorem eklektyzm Super Furry Animals na "Radiatorze" i "Guerrilli";
- upojenie amerykańską alternatywą i post-punkową wrażliwością Blura na s/t und synteza elektronicznych tekstur z liryczną introspekcją "13";
- noir, horror, posępność i smutna jak nigdy Beth Gibbons na drugim Portishead;
- ultra melodyjne, prog-rockowe mozaiki "Six" Mansuna;
- mroczne, dławiące obsesje trzech pierwszych płyt Tricky'ego,
i oczywiście bohaterzy tego wpisu, Primal Scream z płytami "Vanishing Point" oraz "XTRMNTR".
Jakoś tak się złożyło, że naszła mnie ochota do posłuchania ich po dłuższej przerwie, i efekt był jak zawsze powalający. Grupa przewodzona przez szalonego Bobby Gillespiego nie tylko potrafiła zmazać tatusiowate zapędy "Give Out But Don't Give Up", ale pójść jeszcze dalej w stosunku do epokowej "Screamadeliki". Tam jedyny w swoim rodzaju mariaż madchesteru-rave'u-exile on main street-psychodelii-house'u musiał być niezwykłym szokiem dla osób, które znały ich dwa pierwsze albumy (o których nikt dziś nie pamięta, nawet sami muzycy). Była to jednak płyta idealnie trafiająca w swój czas, nie do powtórzenia, stąd jedynym wyjściem dla zespołu było pójście dalej, poszukanie gdzie indziej. Po chwilowej regresji, wrócili na odpowiedni kurs, jeszcze bardziej pomysłowi, dostarczając drugie z trzech arcydzieł w swojej karierze, "Vanishing Point". Jest to dzieło (następne również) bliskie mojej definicji muzyki rockowej - czyli eklektyczne, sięgające bezkompromisowo do nowoczesnych wpływów, jak i z wyobraźnią przetwarzające na nowo od dawna istniejące gatunki. Mówiąc krótko - muzyka przyszłości, ciągle posuwająca się do przodu. "Znikający punkt" został pomyślany jako klimatyczna, podróżnicza ścieżka dźwiękowa do kultowego amerykańskiego filmu o tym samym tytule z 1971 roku, i w pełni spełnia swoje zadanie, kapitalnie scalając klasyczny, Stonesowski rock z muzyką taneczną, egzotyczną psychodelią, jazzem, dubem i muzyką filmową. Dodatkowym smaczkiem jest unosząca się nad nagraniami przymglona, narkotyczna aura, sugerująca, że przy nagrywaniu płyty muzycy musieli sobie pomagać substancjami mocniejszymi niż kofeina. Nie jest to idealna płyta, bo takowej Primal Scream nigdy nie nagrało, ale jest przemyślaną całością i tak ma funkcjonować, wady są jakby wliczone w ryzyko, jakie grupa podjęła skacząc ze stylu na styl. Obowiązkowo słuchać w nocy przez słuchawki. Wtedy autostradowe electro "Kowalski" i dub z piekła "Stuki" faktycznie jest w stanie zabrać nas w podróż, której nie da się zapomnieć.
♫♫♫♫½
Highlights: Kowalski, Stuka i Trainspotting
Na "XTRMNTR" zespół poszedł nawet dalej niż na poprzedniku, prezentując rebeliancki rock'n'roll ubrany w ciężki, elektroniczny płaszcz. "Swastika Eyes" ( w obu wersjach) to łamiące kark techno, "Pills" to najbardziej pokręcony hip hop, jaki kiedykolwiek nagrali muzycy rockowi, z genialną wykrzyczaną mantrą słów "Fuck" i "Sick", "Accelerator" to ogłuszający uszy noise rock pod The Stooges, a "Keep Your Dreams" to urzekająca kołysanka, będąca zaskakującą chwilą spokoju i odpoczynku od dźwiękowego pandemonium większości kompozycji. Można by właściwie wymienić całą płytę, bo co chwilę dzieje się na niej coś ciekawego. Pod tym względem, radykalne kroki Primal Scream przypominają działania Radiohead z "Kid A" (pierwsze siedem kompozycji tępiciela niemal wznosi się na poziom arcydzieła radiogłowych, a to oznacza, że mało co może się z nimi równać w XXI wieku), dowodząc, że muzycy rockowi potrafią z wielkim powodzeniem przełamywać utarte schematy, podążając rzadko wybieraną ścieżką. "XTRMNTR" to też w pewnym sensie manifest grupy (wypowiedziany jak najgłośniej), bo słowa "Kill All Hippies" (tytuł przewrotny sam w sobie) "You got the money, I got the soul" czytelnie wyjaśnia podejście muzyków do showbiznesu. Świat jaki rządzi w tej muzyce to świat ówczesnej generacji, i Primal Scream zabiera nas na frenetyczną wycieczkę po nocnych klubach, gdzie rządzą pigułki, przypadkowy seks, hektolitry alkoholu i odhumanizowana muzyczna młócka.
♫♫♫♫½
- dekadenckie, art-rockowe neurozy "Ok Computer" i post-rockowe alienacje "Kid A" (w ujęciu dekonstrukcji własnej stylistyki, inspiracji, marginalnej obecności gitar);
- narkotykowe remedium dla złamanego serca w gospelowo-psychodelicznej modlitwie Spritualized "Ladies And Gentlemen We Are Floating In Space";
- klaustrofobiczne dźwiękowe narkozy opusu Massive Attack "Mezzanine";
- popisowy, przepełniony oryginalnym humorem eklektyzm Super Furry Animals na "Radiatorze" i "Guerrilli";
- upojenie amerykańską alternatywą i post-punkową wrażliwością Blura na s/t und synteza elektronicznych tekstur z liryczną introspekcją "13";
- noir, horror, posępność i smutna jak nigdy Beth Gibbons na drugim Portishead;
- ultra melodyjne, prog-rockowe mozaiki "Six" Mansuna;
- mroczne, dławiące obsesje trzech pierwszych płyt Tricky'ego,
i oczywiście bohaterzy tego wpisu, Primal Scream z płytami "Vanishing Point" oraz "XTRMNTR".
Jakoś tak się złożyło, że naszła mnie ochota do posłuchania ich po dłuższej przerwie, i efekt był jak zawsze powalający. Grupa przewodzona przez szalonego Bobby Gillespiego nie tylko potrafiła zmazać tatusiowate zapędy "Give Out But Don't Give Up", ale pójść jeszcze dalej w stosunku do epokowej "Screamadeliki". Tam jedyny w swoim rodzaju mariaż madchesteru-rave'u-exile on main street-psychodelii-house'u musiał być niezwykłym szokiem dla osób, które znały ich dwa pierwsze albumy (o których nikt dziś nie pamięta, nawet sami muzycy). Była to jednak płyta idealnie trafiająca w swój czas, nie do powtórzenia, stąd jedynym wyjściem dla zespołu było pójście dalej, poszukanie gdzie indziej. Po chwilowej regresji, wrócili na odpowiedni kurs, jeszcze bardziej pomysłowi, dostarczając drugie z trzech arcydzieł w swojej karierze, "Vanishing Point". Jest to dzieło (następne również) bliskie mojej definicji muzyki rockowej - czyli eklektyczne, sięgające bezkompromisowo do nowoczesnych wpływów, jak i z wyobraźnią przetwarzające na nowo od dawna istniejące gatunki. Mówiąc krótko - muzyka przyszłości, ciągle posuwająca się do przodu. "Znikający punkt" został pomyślany jako klimatyczna, podróżnicza ścieżka dźwiękowa do kultowego amerykańskiego filmu o tym samym tytule z 1971 roku, i w pełni spełnia swoje zadanie, kapitalnie scalając klasyczny, Stonesowski rock z muzyką taneczną, egzotyczną psychodelią, jazzem, dubem i muzyką filmową. Dodatkowym smaczkiem jest unosząca się nad nagraniami przymglona, narkotyczna aura, sugerująca, że przy nagrywaniu płyty muzycy musieli sobie pomagać substancjami mocniejszymi niż kofeina. Nie jest to idealna płyta, bo takowej Primal Scream nigdy nie nagrało, ale jest przemyślaną całością i tak ma funkcjonować, wady są jakby wliczone w ryzyko, jakie grupa podjęła skacząc ze stylu na styl. Obowiązkowo słuchać w nocy przez słuchawki. Wtedy autostradowe electro "Kowalski" i dub z piekła "Stuki" faktycznie jest w stanie zabrać nas w podróż, której nie da się zapomnieć.
♫♫♫♫½
Highlights: Kowalski, Stuka i Trainspotting
Na "XTRMNTR" zespół poszedł nawet dalej niż na poprzedniku, prezentując rebeliancki rock'n'roll ubrany w ciężki, elektroniczny płaszcz. "Swastika Eyes" ( w obu wersjach) to łamiące kark techno, "Pills" to najbardziej pokręcony hip hop, jaki kiedykolwiek nagrali muzycy rockowi, z genialną wykrzyczaną mantrą słów "Fuck" i "Sick", "Accelerator" to ogłuszający uszy noise rock pod The Stooges, a "Keep Your Dreams" to urzekająca kołysanka, będąca zaskakującą chwilą spokoju i odpoczynku od dźwiękowego pandemonium większości kompozycji. Można by właściwie wymienić całą płytę, bo co chwilę dzieje się na niej coś ciekawego. Pod tym względem, radykalne kroki Primal Scream przypominają działania Radiohead z "Kid A" (pierwsze siedem kompozycji tępiciela niemal wznosi się na poziom arcydzieła radiogłowych, a to oznacza, że mało co może się z nimi równać w XXI wieku), dowodząc, że muzycy rockowi potrafią z wielkim powodzeniem przełamywać utarte schematy, podążając rzadko wybieraną ścieżką. "XTRMNTR" to też w pewnym sensie manifest grupy (wypowiedziany jak najgłośniej), bo słowa "Kill All Hippies" (tytuł przewrotny sam w sobie) "You got the money, I got the soul" czytelnie wyjaśnia podejście muzyków do showbiznesu. Świat jaki rządzi w tej muzyce to świat ówczesnej generacji, i Primal Scream zabiera nas na frenetyczną wycieczkę po nocnych klubach, gdzie rządzą pigułki, przypadkowy seks, hektolitry alkoholu i odhumanizowana muzyczna młócka.
Highlights: Exterminator, Swastika Eyes i Pills
Trzeba przyznać, że całkiem nieźle się potoczyło dla kolesi, którzy rzekomo mieli nigdy nie wyjść poza tribute albumy dla Stonesów z lat 70-tych.
Komentarze
Prześlij komentarz