Przejdź do głównej zawartości

Samurajska wędrówka przez piekło

Kat Shoguna, reż. Robert Houston/Kenji Misumi, rok 1980

Znaczenie popkulturowe tego dziwnego, kultowego filmu samurajskiego robi wrażenie - wystarczy sięgnąć po klasyk hip hopowy "Liquid Swords" GZA/Geniusa, muzyków z wielkiego kolektywu Wu-Tang Clan, a przywita nas na samym początku sampel prosto z mrocznej ekspozycji "Kata Shoguna". Z poletka bardziej filmowego, sam Quentin Tarantino, mistrz postmodernizmu w kinie amerykańskim bardzo widocznie nawiązywał do filmu w swojej epickiej, mieczowatej historii zemsty w dwuczęściowym "Kill Billu". Zemsta jest także motywem przewodnim tego japońsko-amerykańskiego dzieła. Opowiada ono dzieje niegdysiejszego kata w XVII wiecznej Japonii, Samotnego wilka, któremu szalony szogun zamordował żonę. Samuraj, pragnący odwetu, przemierza przez kraj wraz z kilkuletnim synem Daigoro, zarabiając na życie jako zabójca. Międzyczasie musi odparowywać raz zarazem ataki niekończącej się armii wojowników szoguna. W pewnej wiosce lokalna starszyzna zleca samotnemu wilkowi zabicie brata szoguna uciskającego lokalną społeczność. Zadanie to nie będzie proste, bo jego życia strzegą bardzo groźni ochroniarze zwani Mistrzami Śmierci.

Kto spodziewa się po tej historii głębokich psychologicznych obserwacji, rozstrzygania poważnych moralnych kwestii, zajmowania się relatywnością prawdy albo wyrafinowanych struktur narracyjnych godnych twórczości Akiry Kurosawy i Masakiego Kobayashiego, to puka nie do tych drzwi co trzeba. W "Kacie Szoguna" nieskrępowaną frajdę czerpie się z brutalnych, mocno przerysowanych pojedynków, zabójczych cięć mieczy, posoki krwi i dekapitacji. Pod właściwie każdym względem, to archetypowe męskie kino. Jego kultowy status wypływa nie z treści, lecz z ultra obrazowej przemocy i tandety. Niby nic w tej chaotycznej zbitce nie ma prawa funkcjonować, ale trudno nie oprzeć się maniakalnej cykliczności fabuły, w której mamy mitrężą wędrówkę głównego bohatera przez samurajskie piekło, wypełnione nieudolnymi próbami zgładzenia niezwyciężonego samuraja, ciągłym natrafianiem na asasynów, którzy pojawiają się w takich ilościach, że spokojnie można byłoby stworzyć armię, nielogicznością i niedorzecznością wydarzeń, a nawet skokami o tyczce! Wizualnie w obrazie na pierwszy plan wybija się przesadna czerwień, co nie powinno dziwić, bo obficie przelewana krew bez problemu napełniłaby niemałe jezioro.

Geneza powstania filmu jest niemniej fascynująca niż on sam. W 1980 roku, po wykupieniu praw od studia Toho, Robert Houston i David Weisman w postmodernistycznej manierze zmontowali w jedną, tylko trochę chaotyczną narracyjnie całość "Miecz zemsty" i "Drogę do piekła" (oba reżyserii Kenji Misumiego), dwie pierwsze części japońskiej serii filmowej "Samotny wilk i szczenię", które z kolei były ekranizacjami szalenie popularnej mangi pod tym samym tytułem autorstwa Kazuo Koike i Gosekiego Kojimy. Oryginalny język filmów został zdubbingowany na angielski, co wówczas było częstym procederem wobec kina eksploatacyjnego z zagranicy. Efekt dubbingu jest komiczny, a szczególnie kuriozalnie wypada głos szoguna, brzmiący podobnie do Lorda Vadera z "Gwiezdnych wojen". Posmak kiczu wzmacnia jeszcze nowoczesna wówczas ścieżka dźwiękowa, uboga syntezatorowa wersja Giorgio Morodera. Aż dziw bierze, że to wszystko trzyma się kupy.

Dystrybutorem filmu w Stanach było New World Pictures, należące do legendarnego producenta i reżysera Rogera Cormana, i tam "Kat Shoguna" spotkał się z całkiem dobrym przyjęciem. Odmiennie sprawa wyglądała w Wielkiej Brytanii - z powodu swojej brutalności, obraz został dołączony do listy filmów zakazanych, osławionej Video Nasties w 1983 roku. Dopiero po 16 latach wydano go w pełnej, niepociętej wersji.

W Polsce za możliwość obejrzenia "Kata shoguna" można podziękować firmie 9th Plan, która na Facebooku zachęcająco wyjaśnia jaki segment filmowy ich interesuje. Kino tego rodzaju to obszar szczególnie nęcący, bo kultura niska po czasie zaczyna nabierać nowego znaczenia i siły, dokonuje się zasłużona rewaluacja. Tym większa moja radość, że ktoś ma chęć wydawania takich pozycji, niedostępnych wcześniej na naszym rynku. Choć pewnym mankamentem wydania filmu jest brak książeczki, to jednak jeden z najważniejszych czynników został spełniony - czyli atrakcyjna wizualnie, przykuwająca uwagę okładka. Za dużo na rynku filmów DVD okładek nijakich, bezstylowych - ideałem pozostaje od lat to co robi Criterion. Miło, że 9th Plan zwraca na to uwagę. Czekam na dalsze, równie udane propozycje.

★★★½

Komentarze

  1. This box set is fantastic! All the music together as it should be, at long last, plus extras on disc two that prove Brian Wilson was the master of his domain, the world of pop music. Brian's Smile album in 2004 was also wonderful music, but I believe this tops it, just because the musicians and the voices of the Beach Boys were the best ever, better than anyone else in history.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness