Tegoroczna Palme d'Or powędrowała według większości znawców anglojęzycznych zasłużenie w ręce tajlandzkiego reżysera Apichatponga Weerasethakula za film Uncle Boonmee Who Can Recall His Past Lives. Tim Burton oraz reszta szanownego jury tym wyborem postanowiła uhonorować autora absolutnie wizjonerskiego, jednak zupełnie nieznanego szerszej publiczności. Potwierdzono zarazem pewną regułę - każdy film zwanego pieszczotliwie przez kinomanów jako Joe, który był dopuszczany do rywalizacji na festiwalu w Cannes otrzymywał nagrodę. Skrajne żądze w 2002 roku wygrały w kategorii Un Certain Regard, a dwa lata późniejsza Choroba tropikalna otrzymała nagrodę jury.
Wspomniane wizjonerstwo Werasethakula przejawiało się w chociażby w tym, że bardzo ciężko było znawcom przypisać jego twórczość do jakiegokolwiek gatunku - bo czy można mówić o arcydziele Światło Stulecia z 2006 roku w kategorii dramatu czy filmu romantycznego, jeśli nie występuje tam praktycznie żadna narracja? To samo się tyczy dwóch powyższych dzieł. Jakkolwiek nieprzystępne oraz trudne do sklasyfikowania, są doskonałym przykładem kina ambitnego, stricte festiwalowego, oklaskiwanego i nagradzanego głównie przez ekspertów. Bo w przypadku zwykłej widowni, przyzwyczajonej do zupełnie innego widowiska, często kończy się na tym, że wielu z nich nie wytrzymuje do końca projekcji i wychodzi z sali kinowej gdzieś w połowie. Czyli gdyby iść tym tropem, standardowy przykład kina niszowego, trafiającego do wybranych lub będąc złośliwym, idealnie skrojonego dla snobistycznych krytyków. Prawda jest taka, że jest to koronny przykład przekleństwa kina autorskiego, czyli powszechnego niezrozumienia wizji reżysera. Jego świeżo upieczony, zwycięski film z Cannes, uznawany za najprzystępniejszy w karierze, trafi w tym roku do polskich kin, więc interesujące będzie prześledzenie reakcji, jakie wzbudzi. Jak na razie widać, że entuzjazm wykazują ci, co pozostają do końca.
Wcześniejszy tekst poświęcony temu twórcy można odnaleźć tu.
Komentarze
Prześlij komentarz