Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu powrotów

Krótkie przemyślenia na temat wyrywkowo odświeżanych jakiś czas temu albumów.

The Wrens, The Meadowlands, 2003
Zbyt wrażliwy wokalista łka za utraconą dziewczyną, tonąc w morzu rozpaczy, czasem oddając w zamian niezłą melodię. Więcej konkretów czysto muzycznych prosiłbym, mniej użalania się.
♫♫♫

Yo La Tengo, I Can Hear the Heart Beating as One, 1997
Małżeństwo w dobrej współpracy muzycznej. Hipnotyczne kompozycje Iry Kaplan i Georgii Hubley, na przemian hałaśliwe i delikatne, uzyskują intymność, którą można usłyszeć głównie w niezależnie działających zespołach spoza mainstreamu. Mogę się jedynie przyczepić do tego, że materiał jest trochę nierówny.
♫♫♫½

Neil Young, Tonight's the Night, 1975
Trudny, surowy i dołujący pean ku bliskim zmarłym odnajduje Younga majaczącego i zupełnie poddanego uzależnieniu od alkoholu. Zabójcza prawdziwość tej muzyki powoli przekona do siebie każdego kto da więcej niż dwie-trzy szanse tej płycie. I przymknie oko na fałsze, którymi czasem częstuje nas Neil.
♫♫♫♫

Neil Young, Comes a Time, 1978
Bliższy słodkim i tęsknym klimatom After the Gold Rush, silniej niż kiedykolwiek skręcającym w stronę country rocka, Comes a Time posiada wiejski urok, który umili czas spędzony z nim, ale nie będzie skłaniać do częstych powrotów.
♫♫♫

Neil Young, Freedom, 1989
Celebrowany powrót Younga do formy po jałowym okresie jest zaskakująco łagodnie brzmiącym dziełem, poza kilkoma ognistymi momentami jak hymn "Rocking In The Free World". Desperacja, która wypełniała połowę jego płyt z lat 70-tych od czasu do czasu zagląda w kompozycje "Freedom", ale są one zbyt cukierkowe i brakuje im tego polotu, który charakteryzował chociażby Tonight's The Night.
♫♫♫

Kanye West, The College Dropout, 2004
Jeden z najbardziej rozchwytywanych producentów hip-hopowych XXI wieku na swoim debiucie potwierdził, że jest jednym z mistrzów beatów. Ale od początku można było być pewnym, że od strony produkcyjnej nie będzie żadnych braków. To, co rzuca wątpliwość na ten niewątpliwie dobry album to ego Westa i jego flow. Co do pierwszego, nie ma wątpliwości, że chciał wyjść z cienia konsolety i błyszczeć z mikrofonem w ręku, udowadniając, że producenci też potrafią. Pragnienie bycia gwiazdą pchnęło go z czasem w bałwochwalstwo i cynizm, a zalążek tego od razu przedstawił tutaj. Z kolei flow Westa jest najmniej widowiskowym atrybutem muzycznym jego debiutu. Posiadający boleśnie przeciętną barwę głos Westa nie ma odpowiedniej siły by akcentować swoją pozycję i doprowadzać z brawurą każdy utwór do końca. To też zdecydowanie za długa płyta, trochę przeładowana gośćmi i niepotrzebnymi skitami. Bez wątpienia nie jest pełnoprawnym triumfem, jak wielu głosiło wówczas. Ale w dosyć obiecujący sposób rozpoczęła interesującą karierę, która na następnej płycie osiągnęła swój szczyt komercyjny i artystyczny.
♫♫♫

Richard & Linda Thompson, Shoot Out the Lights, 1982
Ostatnie wspólne dzieło słynnego małżeństwa otacza mit rozpadu, wynikający z momentu wydania albumu, który zbiegał się z separacją muzyków. Ta sytuacja miała ponoć skłonić ich do wylania swoich bólów w tekstach. Faktem jest, że utwory zostały napisane znacznie wcześniej w stosunku do problemów małżeńskich, co wyklucza jakoby album dotyczył bezpośrednio tej sprawy. Brak tej otoczki i tak nic by nie odebrał muzyce, w której napięcie emocjonalne nieraz sięga zenitu. Przynajmniej połowa materiału przemienia ich zazwyczaj słodko-gorzki folk rock w prawdziwe neurozy muzyczne. Gitara Thompsona jest niezwykle inspirująca, a obolała nutka w jego głosie dodaje szczególnej desperacji całości. W zaśpiewanych przez Lindę utworach można usłyszeć nawet większy pokład emocjonalnego rozdarcia. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby teksty faktycznie odzwierciedlały rzeczywistość. Siła uderzeniowa pierwszej połowy jest tak duża, że umniejsza rolę drugiej. Choć w miarę trwania płyty melodie tracą na ostrości, to i tak można bez obawy sięgnąć po ten album.
♫♫♫½

Komentarze

  1. Hej, ale "Meadowlands" to jest naprawdę wspaniała płyta. Piękny, melodyjny pop-rock w wydaniu indie. Wydawało mi się zawsze, że to pełnowymiarowo genialny album. A takie "Boys You Won't Remember" czy "She Sends Kisses" to emocjonalne kosy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Każde moje przesłuchanie kończyło się mniejszym czy większym rozczarowaniem, ale nie jest to definitywna ocena. Początek był pamiętam fajny, ale później zawsze mi się jakoś to wszystko rozmijało z obrazem tego co mi obiecywano.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness