Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2012

Pompa i szmira, czyli 84 rozdanie Oskarów

Najgorsze nagrody filmowe po raz kolejny za nami. Po raz pierwszy postanowiłem poświęcić się i obejrzeć galę w całości, by zobaczyć jak to wszystko wypada. Już wiem, że będzie to ostatni raz. Nie dość, że jest to wyjątkowo nudna uroczystość, pretensjonalna i sztuczna do bólu, to te ciągle wylewające się z każdej strony laudacje sprawiły, że po pół godzinie chciało mi się wymiotować. Host programu, Billy Crystal, był tak samo nieśmieszny jak w swoich filmach, rzucając na prawo i lewo ogranymi, rasistowskimi żartami, z których widownia zresztą najbardziej się śmiała. Tematycznie 84 rozdanie podporządkowane było magii kina, stąd sporo w trakcie uroczystości było przemyśleń znanych aktorów o tym, co czyni film wielkim, co zrobić by kreacja była zapamiętana itd. Tutaj również nic ciekawego nikt nie powiedział. Co do samych werdyktów i ułożenia kategorii - pożywki jak zawsze trochę jest. Już na początku absurdem było rozpoczęcie przyznawania Oskarów od tak ważnej kategorii jak najlepsze zdję

Filmowa klątwa

Zagubiony w La Manchy, reż. Keith Fulton i Louis Pepe, rok 2002 W połowie dokumentu „Zagubiony w La Manchy” wyraźnie podekscytowany Terry Gilliam prorokuje, że jego adaptacja arcydzieła literatury światowej, „Don Kichota” Miguela de Cervantesa, będzie niezwykłym filmem. Nie mógł wtedy przypuszczać, że marzenie, które nosił w sobie od wielu lat zostanie brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość i obróci jego ambitny projekt w walkę z wiatrakami. Historia kina potwierdza, że nie jest on pierwszą ofiarą książki Cervantesa. Orson Welles w 1957 roku powziął się podobnego przedsięwzięcia. Jego obsesja, tak jak u Gilliama, rozłożyła się na dekady. Niestety śmierć głównego odtwórcy, problemy budżetowe, wyrastanie z wieku niektórych aktorów, w końcu ciągle się zmieniająca koncepcja reżysera odnalazły identyczny finał, co u Gilliama – adaptacja została nieukończona. Podobnie do innego klasyka, „Makbeta”, można mówić, że nad „Don Kichotem” wisi klątwa. A to, że klątwa filmowa to nie przelewki p

Omijać z daleka

Wczoraj miałem nieprzyjemność obcować z dawno niespotykanym na taką skalę badziewiem filmowym pt: Gwałt . Przerażająco amatorsko zrealizowany, czy raczej niezrealizowany, właściwie porno zamaskowane jako kino zemsty, "Gwałt" jest tak debilny, że aż przecierałem oczy ze zdumienia. Pomijając idiotyczne dialogi rodem z najbardziej finezyjnych produkcji porno, szczególnie wysysała moją energię bezsensowna jatka, jaką urządzają dwie antybohaterki, przeplatana do tego ich bezsensowną kopulacją z przypadkowo napotkanymi mężczyznami. Tylko pozazdrościć wyzwolenia. Skończyło się na tym, że musiałem przewijać film, by wytrzymać do końca. A to mi się raczej nie zdarza. I tutaj jak na dłoni można zauważyć różnicę między tępą próbą łamania tabu w kinie a prawdziwym wstrząsem, jaki wywołuje na widzu opisywany przeze mnie już kiedyś Srpski film . Właściwie jeszcze odważniejszy w przemocy od "Gwałtu", pod swoją szokującą powierzchnią kryje jakąś treść. Nawet jeśli ktoś jej nie dost

Ekspercki thriller

David Fincher na jakiś czas zrezygnował z walki o nagrodę akademii filmowej i skupił się na tym, co umie robić najlepiej. Jego ponura, wysokobudżetowa adaptacja światowego bestselleru Stiega Larssona, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, to mocny dowód na to, że w amerykańskim świecie filmowym są reżyserzy, którzy potrafią tworzyć dobre thrillery. „Dziewczyna z tatuażem”, która trafiła do kin ponad dwa lata po szwedzkiej adaptacji, od samego początku wzbudzała kontrowersje. Wbrew wszystkim zarzutom, dzięki maestrii reżyserskiej Davida Finchera i doskonałej roli Rooney Mary, amerykańska wersja nie zawodzi oczekiwań i oddaje ducha powieści. Nawet jeśli nie można powiedzieć, że żyjemy w złotych czasach amerykańskiego kina, to trudno nie dostrzec, że reżyserzy tacy jak Paul Thomas Anderson, Steven Soderbergh, Richard Linklater, Todd Haynes, Quentin Tarantino i właśnie David Fincher od lat starają się przemycić trochę autorskich wizji do nastawionego na zysk Hollywoodu. David Fincher, o

Ani profanacja, ani doskonała imitacja

Wiadomość o tym, że kultowy horror „Coś” Johna Carpentera ma się doczekać prequela przeraziła jego liczną grupę wielbicieli. Pytania nasuwały się same – po co dopowiadać historię, która tego nie potrzebuje? Czy film sprosta ogromnym oczekiwaniom otaczających go kultem wielbicieli? Była już przecież znośna literacka adaptacja, pojawiła się komiksowa seria wydana przez „Dark Horse”, a jeśli komuś mało – w ręce fanów trafiła także całkiem udana gra komputerowa, rozwijająca filmową fabułę... Żyjemy w czasach artystycznej retro manii, w której zarówno twórcy muzyczni jak i filmowi czerpią pełnymi garściami z dokonań poprzednich dekad. W 2011 roku dwa klasyczne horrory z lat 80-tych doczekały się nowych wersji. W przypadku „Postrachu nocy”, postmodernistycznego komedio-horroru o podrywaczu wampirze, otrzymaliśmy klasyczny remake, w którym Colin Farrell wcielił się z zabawnym skutkiem w postać będącą pastiszem Edwarda Cullena. Inaczej sprawa miała się z „Coś” Johna Carpentera. Adaptacja opowi