Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2010

Królowa znów czaruje swoim głosem

Erykah Badu, New Amerykah Part Two (Return of the Ankh) , rok 2010 Zjawiskowa Erykah Badu posiada jeden niezaprzeczalny atut, który na starcie wyróżnia ją wśród reszty wokalistek soulowych ostatnich kilkunastu lat - głos. Sama już jego barwa to unikat - jednocześnie ciepła, seksowna i ujmująco dziewczęca. Ale równie wielkie wrażenie może robić styl, w jakim każde słowo zostaje wydobywane z jej strun głosowych. Zrelaksowana i pełna swobody artykulacja Eryki wydaje się być tak naturalna jak oddychanie. Podobnie lekkim, niewymuszonym śpiewem mogły się pochwalić swego czasu tak wielkie nazwiska jak Marvin Gaye, Stevie Wonder czy Curtis Mayfield - artyści do których duchem Erykah nie raz nawiązywała. Pewne jest, że za kilka lat sama będzie stawiana w jednym szeregu z nimi. A najnowszy album to tylko potwierdzenie jej niezagrożonej od lat pozycji królowej Soulu. Badu wraca na nim do swoich korzeni. Po genialnym futurystycznym melanżu funku, soulu i hip-hopu, podlanym społeczno-polityc

Gra duszy

Kolejne zderzenie artysty na dorobku z od dawna wypracowaną marką. Tym razem terytorium jest soulowe. Sade, Soldier Of Love Grupa Sade cierpi od lat na to samo schorzenie co Peter Gabriel - przerwy między nowymi nagraniami studyjnymi wynoszą po 10 lat. Taka była przynajmniej różnica między tą, a ostatnią ich płytą, "Lovers Rock" z 2000 roku. W przeciwieństwie do Gabriela, dokonania grupy nie są aż tak przeciętne i rozczarowujące, biorąc pod uwagę tak duży okres oczekiwania. Inną sprawą jest, że kto od ich nowej płyty spodziewał się jakiejś wolty artystycznej, ten nie powinien się łudzić - jest zarezerwowana dla od dawna ustalonej publiczności. Zalety, które przyniosły Sade sukces i uznanie bez problemu można odnaleźć i na najnowszej propozycji - produkcja jest wyrafinowana i klarowna, aranżacje są delikatne i pełne kunsztu, a głos wspaniałej gwiazdy Sade Ade jest jak zawsze ciepły i zmysłowy. Smukłość i stonowanie całości nagrania potrafi wprowadzić w aurę błogiego rozluź

Wschodząca gwiazda i lekko opadająca legenda

W tym wpisie trochę o młodej oraz starej twarzy elektroniki i ich tegorocznych wydawnictwach: Pantha du Prince, Black Noise Pewnie nie usłyszę nic lepszego od Gas, jeśli chodzi o nastrojowe techno prosto z Niemiec. Rola projektu Hendricka Webera w takim razie szybko sprowadziła się dla mnie do miłej rekompensaty za pustkę, jaką odczuwam za Gasem. Materiał jest mniej minimalistyczny, a bardziej rytmiczny niż dokonania Voigta, ładnie odnajdujący się na pograniczu rozmarzonej elektroniki, a bliższej rejonom roztańczonych rytmów muzyki klubowej. W przeciwieństwie do "This Bliss", uważanego za najlepsze dzieło Webera, ta płyta jest naprawdę wciągająca. Bardzo relaksacyjne, doskonałe tło dźwiękowe do wykonywania jakiś twórczych czynności. Świetny tekst na temat tego dzieła napisał na swoim blogu Bartek Chaciński . ♫♫♫ ½ Autechre, Oversteps Od czasu wydania płyty "LP5" w 1998 roku angielski duet jak tylko się dało parł do przodu w kierunku praktycznie nie eksp

Zapomniane arcydzieło lat 90.

Czasem nie ma to jak powrót do muzyki, którą jeszcze parę lat temu słuchało się z wypiekami na twarzy. W większości przypadków tego typu sentymentalne wycieczki pozostają dziwnym i fascynującym artefaktem z przeszłości, nieposiadającym już tej mocy, którą posiadał w okresie inicjacji. Zainteresowanie dokonaniami bohatera tego wpisu przypadało na okres mojej fascynacji britpopem. Zespoły, które wtedy uwielbiałem - chociażby Blur i Pulp - dalej robią na mnie wielkie wrażenie, ale w przypadku odświeżania dwóch pierwszych płyt Suede - szczególnie tej drugiej - byłem lekko zdumiony. Nie spodziewałem się emocji bliskich mojemu pierwszemu poznawaniu tego dzieła. Dlatego postanowiłem napisać coś o nim, by być może przypomnieć komuś o jego istnieniu. Suede, Dog Man Star, rok 1994 Teatralny, tragicznie romantyczny, nad wyraz ambitny i nieprzeciętnie ponury Dog Man Star okazał się w 1994 roku łabędzim śpiewem Suede. Tuż przed końcem jego nagrania, odszedł drugi filar grupy,

Triumf jakości nad komercją

Generalnie nie ma co narzekać na rozdanie Oskarów (zresztą tak nigdy nie zwracam na to uwagi, bo mało to interesujące jest od jakiś 30 lat, o ile kiedykolwiek było). Najważniejsze jest to, że Cameron nie dostał najważniejszych nagród. Dzięki temu Akademia udowodniła, że nie tylko komercyjne wartości są dla nich ważne, ale także artystyczne. Kapitalny film i reżyseria pani Bigelow była wisienką na torcie tegorocznego rozdania. Nie mogło się obyć bez koszmarnych pomyłek rzecz jasna, którą była nagroda dla Sandry (Bulldog) Bullock. Należy ona do aktorek, które nie mają ani jednej wybitnej kreacji na koncie, a z tymi dobrymi to trzeba by było pewnie mocno poszukać, by znaleźć coś zacnego (może miasto gniewu?), więc tym bardziej dziwi decyzja Akademii (zabawne, bo oni zwracają głównie uwagę na całokształt aktora, ale być może wygrała poprawność polityczna roli Bulldoga). Oskar dla Jeffa Bridgesa jak najbardziej zasłużony - aktor tak charakterystyczny jak on już wcześniej powinien zgarnąć go