Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2011

Riposta po 44 latach

The Beach Boys, The Smile Sessions, rok 2011 Najlepszy album 2011 roku właśnie się ukazał. Z tą małą uwagą, że oryginalnie miał wyjść w 1967 roku. Mityczne, zagubione arcydzieło The Beach Boysów, "Smile", porozrzucane, poprzerabiane, rekonstruowane na innych płytach zespołu, a także przez samego Briana Wilsona w 2004 roku, w końcu wybrzmiewa oficjalnie w wersji (z ogromem kolekcjonerskich dodatków*), która prawdopodobnie byłaby bliska tej z 1967 roku. Aż trudno uwierzyć, jakim cudem album takiego formatu, który miał być amerykańską ripostą na "Sierżanta Pieprza" Bitelsów czekał tyle lat na wydanie. W niedorzecznie przepakowanym w przełomowe albumy roku 1967, bazując na tym co teraz słyszymy (a od dawna wiedzieliśmy), można stwierdzić, że to właśnie jedynie dwa albumy Bitelsów i debiut Velvet Underground równa się z poziomem muzyki na "Smile". Jest też druga strona medalu. Choć ciężko mi to teraz ocenić, ale wydaje się, że szalenie idiosynkratyczna wizj

Mistrzowie tatuażu

Mario Barth: Under The Skin, reż. Billy Burke, rok 2008 Mario Barth, pomysłodawca tego całkiem ciekawego dokumentu, to w pewnym względzie ucieleśnienie amerykańskiego snu. Najsłynniejszy i najbardziej rozchwytywany dziś tatuator w Ameryce, Barth miał dosyć ciężkie początki w swoim zawodzie, bo dorastając w Austrii, musiał liczyć się z tym, że tatuowanie jest zabronione w kraju. Pomimo wszystkich przeszkód, finalnie udało mu się doprowadzić do założenia pierwszego legalnego studia tatuażu w Austrii. Po przenosinach do USA, i mozolnej wspinaczce na szczyt, Barth może dziś czuć się spełniony. Gdyby tylko trochę udramatyzować jego życie, dodać tu i ówdzie kropelkę krwi i szczyptę suspensu, to śmiało można byłoby nakręcić ciekawy hollywoodzki film biograficzny. Jednak to nie Barth jest głównym bohaterem godzinnego dokumentu, lecz zaprzyjaźniona z nim japońska rodzina Horitoshi, która zajmuje się wykonywaniem tradycyjnego tatuażu Tebori. Z racji tego, że tatuowanie w Japonii wciąż jest temat

Samurajska wędrówka przez piekło

Kat Shoguna, reż. Robert Houston/Kenji Misumi, rok 1980 Znaczenie popkulturowe tego dziwnego, kultowego filmu samurajskiego robi wrażenie - wystarczy sięgnąć po klasyk hip hopowy "Liquid Swords" GZA/Geniusa, muzyków z wielkiego kolektywu Wu-Tang Clan, a przywita nas na samym początku sampel prosto z mrocznej ekspozycji "Kata Shoguna". Z poletka bardziej filmowego, sam Quentin Tarantino, mistrz postmodernizmu w kinie amerykańskim bardzo widocznie nawiązywał do filmu w swojej epickiej, mieczowatej historii zemsty w dwuczęściowym "Kill Billu". Zemsta jest także motywem przewodnim tego japońsko-amerykańskiego dzieła. Opowiada ono dzieje niegdysiejszego kata w XVII wiecznej Japonii, Samotnego wilka, któremu szalony szogun zamordował żonę. Samuraj, pragnący odwetu, przemierza przez kraj wraz z kilkuletnim synem Daigoro, zarabiając na życie jako zabójca. Międzyczasie musi odparowywać raz zarazem ataki niekończącej się armii wojowników szoguna. W pewnej wiosce lok

Pole bitwy

Brytyjski magazyn Total Film na swojej stronie umieszcza wiele fajnych i bardzo przydatnych list związanych oczywiście z filmami, ale jedna z nich po prostu rozwala na łopatki. Chodzi mi o TĄ . Jak wiadomo, kręcenie filmu to zdecydowanie nie plac zabaw, a raczej pole bitwy, ale w tych przypadkach mamy szczególnie piękną kolizję ego aktorów i reżyserów. Pale lizać. Lepsze niż boks. Dwa genialne przykłady z listy: Improwizacja przybiera nieoczekiwany, dosyć brutalny OBRÓT . Epicka RIPOSTA reżysera na krytykę aktorki.

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

Dla wielbicieli filmów o seryjnych mordercach

Cold Fish, reż. Shion Sono, rok 2010 Gdy córka Shamoty, właściciela małego sklepu z egzotycznymi rybami zostaje przyłapana na kradzieży, nieoczekiwanie z pomocą przybywa miły, działający w tym samym biznesie Yukio Murata. Na dodatek wspaniałomyślnie oferuje córce pracę w swoim sklepie. Z czasem jednak okaże się, że Murata wraz ze swoją młodą żoną to obłąkani manią zabijania seryjni mordercy, mający szczególne plany wobec Shamoty... Rzadko ogląda się tak dziwaczne i intrygujące obrazy jak "Cold Fish". Wpisujący się w nurt filmów o seryjnych mordercach, na początku nie zwraca niczym szczególnym uwagi. Mamy długie wprowadzenie fabularne w lekko ślimaczym tempie, ale po około czterdziestu minutach okazuje się to niezłą zmyłką przed tym co następuje w następnych osiemdziesięciu - przerażająco prawdziwym spektaklem psychicznych i fizycznych upokorzeń, metodycznych morderstw, scen gore godnych najbardziej brutalnych horrorów, nihilizmu oraz seksualnych perwersji. Przemoc, nasilająca

Synth pop w szczytowej formie

The Diogenes Club - The Diogenes Club, 2011 Zwiewne, falujące, otulające dźwięki syntezatora ożenione z romantycznym wokalistą, zrodzonym z Paddy'ego McAloona i Neila Tennanta, będą szlachetnym afrodyzjakiem dla każdego słuchacza rozkochanego w dominującej ostatnio, masowej eksploatacji synth popu z lat 80-tych. Debiutancki długograj Matta Williamsa (producent i kompozytor) oraz Paula Gilesa (wokalista i tekściarz), tak jak trzy wcześniejsze EPki, uwodzi panoramicznym rozmachem swojego brzmienia, rozmarzonymi melodiami i cieplutką, nostalgiczno-melancholijną otoczką. Niby nic zaskakującego wobec tego co robi od lat najwybitniejszy zespół w estetyce syntetycznego popu, Junior Boys, ale jest jedna zasadnicza różnica - inspiracje. Pierwszy utwór na płycie, "Green Eyes" zaskoczył mnie na tyle, że musiałem się upewnić, czy nie jest to jakiś zaginiony utwór zespołu Prefab Sprout, albo ich nowe, bardziej syntezatorowe wcielenie. Wokalista momentami wręcz łudząco przypomina li

Narkotyczne ścieżki i rebelianckie manifesty Primal Scream na dwóch arcydziełach sprzed lat

Primal Scream - Vanishing Point (1997) i XTRMNTR (2000) Lata 90-te dla muzyki brytyjskiej były niezwykle owocnym okresem, przynoszącym pokaźną listę wybitnych płyt, w szczególności w drugiej połowie dekady, dociągając jeszcze do roku 2000 (dwie bardzo ważne pozycje). NME trafnie ujął, że w tych latach ukazało się kilka albumów, które ukazały nowego ducha, awanturniczego i eksperymentalnego, będącego ogromnym kontrastem wobec muzycznego prymitywizmu britpopu (nie wiem czy mieli na uwadze Oasis, które zawsze było pupilkiem prasy brytyjskiej, ale tutaj bym szczególnie przytaknął, nawet jeśli dwie pierwszy płyty są przyjemne). Albumy, jakie powinno się tutaj wymienić są oczywiście doskonale znane od lat, ale gwoli ścisłości wymienię swoich faworytów: - dekadenckie, art-rockowe neurozy "Ok Computer" i post-rockowe alienacje "Kid A" (w ujęciu dekonstrukcji własnej stylistyki, inspiracji, marginalnej obecności gitar); - narkotykowe remedium dla złamanego serca w gospe