Przejdź do głównej zawartości

Imponujący, ale niepowalający powrót młodych mistrzów horroru

Livide, reż. Julien Maury/Alexandre Bustillo, rok 2011

Maury i Bustillo nie są byle kim w świecie horroru. Uznaje się ich za jednych z czołowych przedstawicieli luźno powiązanego ze sobą zjawiska zwanego "nowa ekstrema francuska", które wydało na świat kilka świetnych produkcji (m.in. Haute Tension, Calvaire, Ils, Dans Ma Peau). Sami do tej listy dorzucili w 2007 roku film "Najście", powszechnie i słusznie określany jako jedno z nielicznych arcydzieł gatunku tego wieku. Był to rodzaj horroru home invasion, będącego z reguły klaustrofobicznym spektaklem przemocy i grozy, ale efekt jaki uzyskała para francuskich reżyserów przekroczył wszelkie przyjęte normy. Wystarczy sobie wyobrazić "Wstręt" nakręcony przez Carpentera, ze sporą domieszką Fulciego, i daje to jakiś obraz całości. Po łączeniach z amerykańskimi remake'ami (szczęśliwie porzuconymi), aż pięć długich lat trzeba było czekać na następcę, który ewentualnie rozstrzygnąłby mimowolnie nasuwające się po premierze "Najścia" pytania: czy mamy w końcu do czynienia z nowymi wizjonerami gatunku, czy jednak pozostaną zapamiętani jako autorzy pojedynczego złotego strzału. Podobnie do innego obiecującego reżysera, Ti Westa, Maury i Bustillo rok temu w końcu ustosunkowali się do powyższych kwestii. I tak samo jak on, w pewnym stopniu rozczarowali. Gdzie Ti West próbował ożywić konwencję nawiedzonego domu dla współczesnego pokolenia w "The Innkeepers" (udało mu się połowicznie, Naznaczony robił to bardziej imponująco), to Francuzi w lepszym "Livide", opowieści o trójce młodych ludzi próbujących obrobić mieszkającą na odludziu wiekową kobietę, pomieszali kilka konwencji na raz, by stopniowo odsłaniać swój film jako mroczną baśń o próbie ucieczki z więzienia, jakim może być wampiryzm. 

Gdyby rozczłonkować "Livide" na poszczególne części, to jak na dłoni widać, że jego autorzy nie stawiali na homogeniczną, zwartą całość. Inspiracji można szukać z wielu stron: konwencja nawiedzonego domu, horrory o ludzkich krwiopijcach, baśń wyczarowana z rąk Guillermo Del Toro, motywy subtelnie zaczerpnięte z dzieł Dario Argento (Odgłosy i Phenomena). Większość akcji filmu dzieje się w ciemnościach, co w połączeniu z niezwykle klimatyczną lokacją pozwala wytworzyć specyficzny, namacalny nastrój grozy. Dlatego najmocniejsze wrażenie robi środkowa część filmu, gdy bohaterzy włamują się do wielkiego domu i zaczynają krążyć po jego zakamarkach.  Dopóki wszystko trzymane jest we względnej tajemnicy, dopóty widz nie czuje się pewny i może tylko zgadywać co się wydarzy dalej. Dopiero od momentu pojawiania się retrospekcji i odkrywania pewnych tajemnic fabularnych, "Livide" rozplata swoje horrorowe szwy i przeradza się powoli w stylistyczny rozgardiasz, zbytnio udziwniony i mętny. Obraz ogólnie chyba można zakwalifikować jako horror gotycki, więc nie należy się spodziewać wielu scen gore (przynajmniej w porównaniu do Najścia). Owszem, występują i są dosyć mocne, ale to nie one są dominantą. W dobie pornograficznej przemocy jest to bardzo dobry pomysł na odejście od nadużywania bezsensownych zwyczajów.

To że film ma w sobie potencjał jest oczywiste, bo wystarczy tylko spojrzeć na błyskawiczną reakcję amerykanów, którzy ogłosili niedawno zamiary kręcenia remake'u. Zapewne możemy się spodziewać szmiry, dlatego ja się cieszę z mimo wszystko naprawdę udanego powrotu francuzów. Od strony produkcyjnej nie zawiedli w żadnym wypadku, bo każda scena jest znakomicie zaplanowana i zrealizowana. Wizualnie wygląda to jak najbardziej atrakcyjnie. To co trochę szwankuje, to sam koncept fabularny (wampiryzm setny raz przedstawiany jako klątwa, a nie błogosławieństwo) i brak konsekwencji w budowaniu intensywności narracyjnej. Wątpię żeby "Livide" okrzyknięto za kilka lat klasykiem gatunku, ale biorąc pod uwagę dzisiejszy stan horrorów wampirycznych i nadprzyrodzonych, to wtedy jego akcje trzeba oceniać wysoko.
★★★

Komentarze

  1. Ogląda się bez bólu, ale do ,,L'Interrieur'' to nie ma startu. I to nieważne, czy się woli jak ten ,,home'' jest ,,under invasion'', czy ,,haunted''. ,,Najście'' jest filmem, który trafia się na prawdę bardzo rzadko, jego żarliwośc jest nie do odparcia. W ,,Livide'' znalazł się całkiem oryginalny patent a propos wpływu słońca na wampira, który nie płonie, a lewituje. Taka trochę od czapy, ale na swój sposób ładna była finałowa scena: oddanie wampirzycy ostatniej posługi ( tj. uśmiercenie jej ) przez wysłanie w bezkresną przestrzeń, gdzie będzie mogła dryfowac przez wiecznośc. Jej uśmiech, to właśnie ten element błogosławieństwa, którego tu Twoim zdaniem zabrakło. No i dobrze że nie zabrakło Królowej Gore - Beatrice Dalle, która prócz ''Najścia'' przelewała krew w ,,Trouble Every Day'' Claire Denis, jednym z absolutnych high lightów francuskiej fali okrucieństwa.
    Tak BTW, pięknym filmem jest dla mnie belgijsko francuski ,,Amer''( Gorycz) Helene Cattet i Bruno Forzaniego - poetycki eksperyment ku czci kina śródziemnomorskiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno się z tobą nie zgodzić w wielu punktach. Dalle ma bardzo krótką rolę, więc jakoś nawet nie chciałem tego odnotować. Scena finałowa mi się nie podobała zbytnio. Takie akcje w horrorach to nie dla mnie (tam zresztą była zamiana ciał, więc to wampirzyca kobiecie oddała przysługę, o ile dobrze pamiętam. Trochę to bezsensownie wypadło, ale musiałbyś mnie pytać po seansie, bo ja szybko niuanse zapominam). Racja, w genialnym filmie Denis robiła kolosalne wrażenie. Sama moc tego filmu, mniej relatywnie brutalnego od innych z tej fali, zaskakuje, ale tam czym innym są wygrywane środki.
    No o Amer pisałem na blogu ;) Jeśli nie czytałeś, to zapraszam. Na bank znajdziesz w tagach. Podobał mi się za pierwszym razem, ale trochę za nisko go oceniłem. Ostatnio się zreflektowałem jednak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też znam parę lepszych horrorowych finałów, niż ten z ,,Livide'':). Tylko, że tu, od pewnego momentu kolejne motywy, niczym króliki z kapelusza, zaczęły się kocic, jak pojebane. Tak, że ten jeden więcej, mógł liczyc na pewną wyrozumiałośc, przy tak przyjętej konwencji. Zwłaszcza, że domykał wątek lewitowania, który sam w sobie był dla mnie OK.

      Usuń
  3. Wątek lewitowania bardzo ok, i zdecydowanie jest to jakaś nowość w filmie z wampirami. Ja przynajmniej tak z głowy nie kojarzę podobnego, tym bardziej, że mówimy tutaj o filmie dobrze zrealizowanym, a nie jakimś tanim gównie. Motywów wiele, ale jest to ryzykowna gra. Nauczony piękną klarownością "Najścia", liczyłem znowu na konkretny, jednolity atak. Ale film jest naprawdę dobry w tym co robi, i to, że czepiamy się niuansów świadczy raczej o sukcesie tego projektu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness