Indonezyjski film "The Raid" to betonowe "Die-hard" z najbardziej zapierającymi dech w piersiach sekwencjami walk jakie widziałem od lat, o ile kiedykolwiek. Tak jak "Drive" powinno uznawać się dziś za paradygmat kina samochodowego na kolejne dekady, tak dzieło Evansa powinno być tym samym dla filmów martial arts. Jego fabuła jest nader prosta - jednostka SWAT robi nalot na wieżowiec, w którym ukrywa się potężny kartel narkotykowy. Nic nowego na papierze, ale sposób ukazania i realizacji zmienia wszystko.
Szybko rzuca się w oczy, że miejsce akcji filmu to prawdziwe inferno Dantego - tylko, że tutaj kręgi zastąpione są przez piętra, i zamiast siedmiu jest ich trzydzieści. Jak Wergiliusz naturalnie oprowadzał Dantego po piekle zmierzając w dół, SWAT pierw pnie się do góry, by później desperacko pragnąc zejść na dół. Zaszczute przez wyłaniających się z każdych drzwi przestępców, zażarcie walczy o przetrwanie. Wychodzi na jaw stara, dobrze znana prawda filmowa - nawet świetnie przygotowani do takich sytuacji specjaliści nie mają szans, gdy są na obcym terytorium i nie mają przeważającej siły. Ich sytuacja jest totalnie beznadziejna, ale złoczyńcy nie wiedzą jednego: że w swoich szeregach policjanci posiadają prawdziwy dynamit. Młody protagonista Rama (Iko Uwais) jest twardy i nieugięty jak John McClane oraz szybki i fantastycznie wyszkolony w sztukach walki jak Bruce Lee (którego zresztą fizycznie trochę przypomina). Gdy amunicja się kończy i broń staje się bezużyteczna, wkraczają pięści i nogi. Wówczas spektakularność akcji wkracza na niebotyczny poziom. To samo się dzieje z atmosferą filmu - od momentu wpadnięcia policjantów w pułapkę, Evans fantastycznie podbija jej intensywność i gęstość, zbliżając momentami film do survivalowych, apokaliptycznych horrorów z ostatnich lat, jak "28 dni później" czy "Horda".
Będąc połączeniem nieskomplikowanego fabularnie, ale zjawiskowego kina akcji w duchu Johna Woo z "Dzieci triady" i wygibasów spokojnie przerastających powiedzmy "Ong Bak", "The Raid" jest cudownie ekwilibrystyczne. Przed seansem obawiałem się, że film oszpeci to, co czyni w ostatnich latach amerykańskie produkcje akcji nieczytelnymi - przesadnie frenetyczna choreografia walk. Na szczęście nic takiego tutaj nie uświadczymy - każde starcie jest pięknie przejrzyste, zawsze wiemy kto się bije z kim, ani przez chwilę nie przyprawiając o oczopląs. Tym bardziej, gdy rozpatrzy się prędkość z jaką zadawane są ciosy. To nawet nie chodzi o widowiskowość, ponieważ pomysłowość tych walk przechodzi ludzkie pojęcie. Dobrym drogowskazem może być "Batman-początek" Nolana, gdzie Ra's Al Ghul powtarzał ciągle swojemu uczniowi, że nie zwraca uwagi na otoczenie. Nikt tego nie zarzuci Ramie, który w niesłychany sposób pomaga sobie czasem elementami, które znajdują się w pobliżu. A jego finałowa walka to być może najlepsza rzecz, jaką nakręcono w tym gatunku.
Nieludzka wytrzymałość i wyczyny bijących się opętanie postaci nasuwa czasami na myśl gry komputerowe w rodzaju Tekkena, ale nie ma to większego znaczenia, bo kino znowu radośnie sięga do tego, co mało prawdopodobne lub niemożliwe. W efekcie, ekstaza, w jaką wprowadza ten brutalny teatr, odwołuje mnie do dzieciństwa i emocji, jakie miałem w wieku 10 lat pożerając kolejne filmy Van Damme'a czy Bruce'a Lee. Dlatego nie trudno mi się zgodzić z jednym z krytyków, który stwierdził, że przy tym filmie, tacy "Niezniszczalni" to "Dwunastu gniewnych ludzi". Rzekomo Evans planuje rozwinąć "The Raid" w trylogię. Jeżeli uda mu się utrzymać inwencję i poziom jedynki, to doczekamy się kolejnej serii, która natychmiast zarobi sobie na przydomek "kultowa".
★★★★
★★★★
Cudownie energetyczne widowisko. Od sceny, gdzie zabarykadowani ,,raiderzy'' przebijają się toporem przez podłogę i używają lodówki z butlą acetylenową, jako bomby - aż do końca - jazda jak sam skurwysyn!:)Walki nieziemskie. Dokładnie widac ruch i technikę, goście odpierdalają na prawdę porządne stunty, nikt sie tu nie oszczędza ( to się nazywa szacunek dla widza!)Jak słusznie zauważyłeś, nikt tu się nie próbuje wykpic montażowa padaczką posklejanych zbliżeń i detali robionych,,z ręki'', jak w amerykanskich badziewiach, po których jedyna refleksja ( po ustąpieniu wkurwienia), to na co właściwie poszedł ten cały budżet? A ostatnia eksplozja adrenaliny u gościa z świetlówką wbitą w szyję - bezcenna. Jeden z lepszych azjatyckich filmów ostatnich lat ( rządzi ,,I Saw the Devil''Kim Jee Wona ), a w kategorii martial art - faktycznie bezkonkurencyjny, na chwilę obecną.
OdpowiedzUsuńW tym filmie jest tyle zajebistych scen, że z nich można byłoby esej długi złożyć :) Akcja z lodówką super, ale te napieprzanki (kolesie z tasakami i końcowa) to po prostu głowę urywają. Tak, montaż tutaj odgrywa kluczową rolę, bo w końcu ktoś potrafi nakręcić z sensem i zarazem niezwykłym pięknem tak skomplikowane ruchy miażdżących się ciał. Z tą eksplozją - ja byłem w szoku, dostał takiego zajoba, że wymiatał jeszcze lepiej niż wcześniej, ale pięknie go załatwił rama (z pewną pomocą) :)
OdpowiedzUsuńOwszem jeden z lepszych, "I Saw the Devil" świetny, w kategorii torture porn chyba nie do przebicia na dłuższy czas, ale wolę "The Raid". Trochę więcej pozytywnych stron ma ten film, Diabeł z kolei to jest taki napór tortur i pesymizmu, że mi brakowało po 2 godz tchu. Ale takie kino też bardzo potrzebne. No i co? Azjaci koszą ostatnio koronne filmy w kinie gatunkowym :)
Mnie się nawet bardziej podobały te sceny, kiedy walczył z całą bandą na raz - pierwsza z nich, gdzie z rannym kumplem na plecach, nożem przetrwania i tonfą rozkurwił kilkunastu typów wydarła z butów jak nic. I nie pożałowano następnych... Było też sporo takich genialnych momentów, jak dwaj przeciwnicy z całym impetem pędzą na siebie: i CLASH!, chuj z realizmem, czy starą zasadą ,,pchają, to ciągnij, ciągną, to pchaj''. Mnie się marzy, żeby do ewentualnej kontynuacji zrobił muzę Adrian Sherwood, żeby to wszystko zapierdalało pod Audio Active, Gary'ego Claila i innych wykonawców spod znaku On-U-Sound, niech dubują, jak wściekli:)
UsuńAzjaci potrafią przywrócic wiarę w kino, tam wyobrażnia idzie w parze z odwagą ( że o warsztacie nie wspomnę, to oczywiste). Zaś, co do nihilizmu, to mnie bardziej skatowała ,,Zimna Ryba'', niż ,,Ujrzałem Diabła''. Osobiście , gdybym miał wskazac najlepszego w tej chwili reżysera na planecie, byłby to Kim Jee Won. Nikt od dawna nie zrobił imo tak dobrych, a do tego tak różnych czterech filmów pod rząd. Ponoc go do Stanów ściągnęli, ma robic akcyjniaka z Arnoldem. Mam złe przeczucia...
Mi się tam właściwie wszystko podobało. Sceny chwilowego przestoju, gdy Rama gadał z bratem, wręcz dziwnie wyglądały, bo tam była nieustanna akcja. Naprawdę nie wiem, co można zrobić dalej w tym kierunku, co jeszcze pokazać, co nas zaskoczy. Ewentualne kolejne części stoją pod wielkim znakiem zapytania, bo ciężko będzie utrzymać szaleństwa z jedynki. O przeskoczeniu pewnie nie będzie mowy. Może pójść Evans w komediowe rejony, bo tak często się dzieje. Co do muzyki - ta, która była w filmie mi zajebiście pasowała.
UsuńJa Kima widziałem jeszcze "Słodko-gorzkie życie" i było to świetne, gangsterskie rozpieprzanko :) Skoro mówisz, że jego inne filmy są tak dobre, to nadrobię szybko zaległości. Dwie siostry ciągle czekają na swoją kolej, a "Spokojna rodzinka" zapowiada się bardzo fajnie. "Dobry, zły i zakręcony" w tv latał, ale dupy dałem i nie obejrzałem wtedy. "Zimna ryba"? Co to za film? W stanach się spieprzy pewnie, ale może a nóż coś z tego wyjdzie. John Woo dał radę nakręcić znakomite "Bez twarzy", więc może ten jeden tytuł mu wyjdzie :)
,,Cold Fish'' reż. Shion Sono 2010. Brudny i perwersyjny japoński psycho-thriller o dominacji, poniżeniu i niewyobrażalnym wręcz zgnojeniu człowieka, za jego bezsilnym przyzwoleniem. Doskonałe, bezkompromisowe kino, zdolne skutecznie zdołowac i popsuc humor na dłużej.
UsuńCo do kontynuacji ,,THe Raid'', myślę , ze wbrew pozorom możliwości jest sporo. Tu akurat story była pretekstowa ( to żaden zarzut), ale bardziej rozbudowany, błyskotliwy scenariusz( z efektowną intrygą i zróżnicowanymi, fajnie dobranymi sceneriami) mógłby tu sporo pomóc - bo o sam poziom wykonania i walki, to raczej jestem spokojny. Komedia, to imho najgorsza opcja z możliwych. John Woo swego czasu elegancko dał radę z sequelem do ,,Better Tomorrow'', to i Evans może pójdzie za ciosem i na fali powodzenia utrzyma ten sam poziom energii. Co fakt, to fakt - ,,Bez Twarzy'' to jedyny sensowny film Woo w USA. Zaś o Kima się obawiam, że mu wypierdolą masę fajnych pomysłów, żeby to przykroic do mainstreamu: może nawet( Apage!) zażądają PG-13, żeby więcej kapuchy natłuc. Zresztą, szczerze mówiąc nie wiem, czy ten projekt wszedł do produkcji, zajawkę czytałem już jakiś czas temu. ,,Opowieśc o Dwóch Siostrach'' i ,,Dobry Zły i Świr'' - must see.
Cold Fish recenzowałem nawet tutaj na blogu (jak chcesz, poszukaj sobie). Nie skojarzyłem tytułu, bo oczywiście oficjalnie nie miał u nas premiery. Świetny film, fakt.
OdpowiedzUsuńRacja, scenariusz to jest miejsce do poprawy, co tylko stwarza fascynujące możliwości, jeśli ktoś tego nie spieprzy. We will see.