Fatalny rok. Jak tamten był słaby, to o tym właściwie nie ma co mówić. Ratunek przyszedł dopiero 15 grudnia, gdy D'Angelo wydał niespodziewanie swój trzeci album, w kontekście całości roku jakże adekwatnie zatytułowany. Jego comeback to cud sam w sobie. Drugim cudem jest to, jak znakomitą płytę potrafił wysmażyć po czternastu latach. Najlepszy czarny artysta od czasu Jacksona i Prince'a potwierdza, że na niego czekać można eony, bo i tak zrobi to, co do niego należy. Przy czym udowadnia to, jak idiotyczną decyzją jest robienie podsumowań na początku grudnia, albo i wcześniej. Teraz te wszystkie listy są zbędne, bowiem nie uwzględniają pozycji nie tylko najważniejszej, co po prostu najlepszej.
Poniżej 10tka, z czego pozycje od 10-8 to albumy bardzo dobre, 7-3 to pozycje świetne, zaś dwie pierwsze to arcydzieła.
10. The War on Drugs, Lost in the Dream
Psychodelia spotyka Springsteena z lat 80. Stadionowe i ujmujące. Szkoda, że po znakomitej pierwszej połowie, druga traci impet.
09. FKA Twigs, LP1
W tamtym roku była Kelela, w tym jest ona. Od strony producenckiej i wokalnej nie jest to muzyka aż tak pomysłowa i śmiała jak u Keleli, melodie są mniej uwypuklone (poza wspaniałym
"Two Weeks"), ale rzecz doprawdy imponująca i hipnotyzująca, więc ciężko przejść obojętnie wokół niej. Mroczne, gęste i futurystyczne R&B, które sporo dobrego czerpie z wielkiej trip-hopowej spuścizny UK.
08. Jaded Incorportated, The Big Knock
Czego się Mayer Hawthorne nie dotknie, zamienia w złoto. Trzeci kolejny album z nim w mojej top 10. Po zeszłorocznym, prześwietnym LP tym razem w duecie z Kendallem Tuckerem dostarcza zabójczo chwytliwy synth-pop wykrojony prosto z ejtisów. A za rok kolejna płyta.
07. Vijay Iyer, Mutations
Współczesny jazz wybornie ożeniony z minimalizmem spod znaku szkoły amerykańskiej.
06. Fire! Orchestra, Enter!
Po raz drugi big bandowe improwizacje pięknie służą zapalczywej, niemal krautrockowej rytmice. I co za wokalizy!
05. Scott Walker + Sunn O))), Soused
Najwybitniejszy awangardzista muzyki popularnej i niepopularnej z najlepszym zespołem drone metalowym to idealna para do nagrania czegoś niezwykłego. I tak właśnie jest. Tak powinno brzmieć "Lulu".
03. Electric Wire Hustle, Love Can Prevail
Ich debiut to jeden z moich ulubionych albumów XXI wieku. Długo kazali na siebie czekać, ale było warto, bo kto wie czy nie nagrali nawet lepszego długograja. Zespół przypomina nam, jak rozdzierający emocjonalnie może być stary rhythm & blues przeniesiony w muzyczny krajobraz XXI wieku. Wokalista Mara TK to biały Marvin Gaye.
03. Little Dragon, Nabuma Rubberband
Niby na papierze nic wielkiego, bo R&B i synth-pop to dziś nieszczególnie odkrywcza mieszanka, ale to co wynosi album Little Dragon na wcześniej dla nich nieosiągalne wyżyny, to kapitalne odtworzenie lekkich jak piórko, aksamitnych ballad Janet Jackson, które wokalistka Yukimi Nagano zamienia w prawdziwe klejnoty. A szybsze, bardziej parkietowe utwory są tak samo nieodparte.
02. Swans, To Be Kind
Swans w takiej formie nie było nigdy. Gira ze spółką dostarcza trzeci miażdżący album pod rząd, tym razem aranżacyjnie dużo ciekawszy i w każdym detalu lepszy od "The Seer". Misterium o takiej mocy w muzyce rockowej to dziś anomalia, bowiem nikt nie potrafi tak pogodzić intensywności i transu oraz nie posiada na froncie szamana zdolnego otwierać nowe wymiary. Poza "Children of God", ich największe osiągnięcie.
01. D'Angelo and The Vanguard, Black Messiah
"Chinese Democracy" lub "Smile" soulu, różnie to zwą, ale albumu tego kalibru to nie mieliśmy już od dawna. D'Angelo w typowy dla siebie sposób połyka Sly Stone'a, Marvina Gaye'a i Prince'a, by ponownie przywrócić funk w czarnej muzyce, ponownie uwieść zmysłowością i pokazać, że jego uporczywe odwoływanie się do tradycji nawet w podejściu do produkcji znowu przynosi niezwykłe efekty - wystarczy posłuchać jak to brzmi, jak tutaj grają muzycy. "Voodoo" wraz z "Kid A" to najlepsze, co zaoferował nam XXI wiek. Długo oczekiwany "Black Messiah" to najlepsze, co zaoferował nam 2014 rok. Trzy albumy solowe w przeciągu dziewiętnastu lat, trzy arcydzieła. To się nazywa spójność.
Komentarze
Prześlij komentarz