Przejdź do głównej zawartości

Powieść totalna



Roberto Bolano, 2666, wyd. Muza



Wielka powieść żyje.
Od takiego górnolotnego stwierdzenia można by zacząć każdą recenzję 2666, wydanego pośmiertnie opus magnum chilijskiego autora, od kilku lat zasłużenie cieszącego się ogromną estymą. Żeby opisać o czym i czym jest pięcioczęściowy, tysiąc stronnicowy mamut Bolano, można by posłużyć się słowami Jamesa Joyce’a, który na zarzut o niezrozumiałość jego twórczości, odpowiadał: jedyną rzeczą, jaką wymagam od swojego czytelnika, to żeby poświęcił całe swoje życie na czytanie moich dzieł. 2666 nigdy nie zahacza o poziom trudności niektórych rozdziałów Ulissesa, nie mówiąc już o najcięższej książce świata (Finneganów Tren), ale jest na tyle ogromna i tajemnicza, by na jej rozszyfrowanie poświęcić wiele lat. O ile faktycznie oto w niej chodzi. 

2666 wpisuje się pod pewnymi względami w nieczęsto dziś spotykany model powieści maksymalistycznej. W tej odnodze literatury, głównie przypisywanej postmodernizmowi, brylowali dotychczas Amerykanie, żeby wymienić najsłynniejsze przykłady: Tęcza grawitacji oraz Mason i Dixon Thomasa Pynchona, Infinite Jest Davida Fostera Wallace’a, Podziemia Dona DeLillo czy Bakunowy Faktor Johna Bartha. Każda z tych powieści była długa, dygresyjna, encyklopedyczna, szalenie intertekstualna. Ich moc rażenia, nawet przy całej złożoności i relatywnej nieprzystępności formy, była ogromna. Stąd jeszcze do końca lat 90. powieść maksymalistyczna była znaczącą marką w literaturze. 

W XXI wieku, poza próbą Pynchona, niewiele było dzieł kontynuujących tę ambitną formę. Wyjątkiem były m.in. świetnie przyjęte Korekty Jonathana Franzena, pomysłowa hybryda Tołstojowskiego dramatu, postmodernistycznej zgrywy i jadowitej, czarnej komedii w duchu Phillipa Rotha. Inna, w ogóle niezwiązana z postmoderną, i znacznie większa w rozmiarze cegła, Łaskawe Jonathana Littella, była niemal arcydziełem literackiej transgresji, wpisanej w konstrukcję XIX w. powieści realistycznej. Jednak pomimo wielkich ambicji, książka Franzena wydawała się zbyt przejrzysta w poruszanej problematyce. Z kolei Littell nie stawiał może nowych pytań w sprawie nazistowskich zbrodni, ale dostarczył za to jedną z niewielu powieści w ostatnich latach, która faktycznie posiada literacką moc. 

To samo można powiedzieć o 2666, mimo iż twór Bolano stoi w zupełnej opozycji do dwóch powyższych tytułów. Nie dość, że czyta się ją w miarę szybko, to każda z jej sprytnie się ze sobą przeplatających części fascynuje stylistyczną odmiennością, zadziwia rozrastającymi się jak pnącze historiami (jak celnie ujęła Justyna Sobolewska), zachwyca osobliwą aurą, momentami jakby wyjętą z najbardziej odjechanych dzieł Davida Lyncha. Jest także, co mnie szczególnie ucieszyło, lekturą dość konfundującą. Nie tylko zawiesza wiele wątków w próżni, ale raczy nas również ogromną ilością obrazów przemocy i śmierci. Ton Bolano bywa zdystansowany i ironiczny, przez co ciągnące się na setkach stron opisy ofiar seryjnych morderstw w centralnej, kryminalnej części książki potrafią zajść za skórę. W tym m.in. tkwi jeden z jej geniuszy.

Fabułę napędza poszukiwanie niemieckiego pisarza Benno von Archimboldiego, postaci-enigmy podniesionej do Pynchonowskich rozmiarów. Czwórka literaturoznawców stara się wytropić jego miejsce pobytu. Trójkę z nich ślad doprowadza do Santa Teresy, zmyślonego przez autora miasta w Meksyku. Tam dowiadują się o nieprawdopodobnie dużej ilości zgwałconych i zamordowanych kobiet. I gdzieś od tego punktu mniej więcej zaczyna się Bolanowski labirynt, w którym nie ma końca dla zagadek, fałszywych tropów, aluzji, rozważań o historii literatury i jej zanikającej relewantności we współczesnym świecie. Labirynt autora, w przeciwieństwie do chociażby stylu Dzikich detektywów, gdzie dało się jeszcze wyczuć wyraźną inspirację Julio Cortazarem, nawet jeśli czerpie z ulubionych pisarzy autora (m.in. Borgesa, Bretona czy Kafki), jest konstrukcją kompletnie autorską i autonomiczną. Dlatego nie da się pomylić 2666 z pracą żadnego innego autora. 

W pierwszej części Bolano oferuje dosyć zabawny i lekki pastisz powieści uniwersyteckiej, ale stopniowo nakłada na niego logikę koszmaru, która konsekwentnie zaciera granicę między snem a rzeczywistością. To odkształcanie, dorównujące wyobraźni najwybitniejszych surrealistów, doskonale oddaje lęki jego protagonistów, nieustannie przeczuwających ze są integralną częścią koszmaru na jawie. Najbardziej widoczne jest to w drugiej i trzeciej części, gdzie poznajemy profesora staczającego się w odmęty obłędu z troski o bezpieczeństwo swojej córki, i Afroamerykanina przybywającego do Santa Teresy, aby napisać tekst o meczu bokserskim, lecz w trakcie porzucającego go dla sprawy seryjnych morderstw. Z racji, że realność powieści nieustannie wydaje się dziwna i niepokojąca, to trudno się dziwić, że niektórzy porównywali ją do filmów Lyncha (notabene pojawiającego się w książce). Krytyk Dennis Lim doszukiwał się nawet podobieństw między 2666 i Mulholland Drive, uznając oba tytuły za definitywne dla swoich kategorii w pierwszej dekadzie XXI wieku.

W przypadku obcowania z dziełem o takiej objętości, zawsze pojawią się fragmenty, które czytelnik może uznać za zbędne i nudne. Jednak nieodzownie wplecione w wielką narrację, w jakimś stopniu potęgują te lepsze. Bolano, jak rzadko który autor, momentów słabości w swoim ostatnim dziele praktycznie nie miał. Tak jakby wizja nieuchronnej śmierci obudziła w nim nieskończone pokłady kreatywności. Stąd 2666 udowadnia, że literatura ciągle jest zdolna przekraczać wszelkie bariery, czynić rzeczy niemożliwe. Niemal powieść totalna.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness