Słaby rok niestety. Ale coś po nim pozostało. Janelle Monae, Drake i Thundercat byli blisko, ale to poniższa lista najlepiej oddaje moje ubiegłoroczne fascynacje. Kolejność raczej na wyczucie, bo właściwie poza jedynką, każda z płyt mogłaby się zamieniać miejscami. Na dzień dzisiejszy wygląda to mniej więcej tak:
10. Bilal - A Love Surreal
Bilal jest rozluźniony, pogodny i pewny siebie, co przekłada się na muzykę, pełny ciepła soul skręcający to w pop, funk, blues czy jazz. Jego zwinność wokalna nieustannie poraża.
West Side Girl
West Side Girl
10. Disclosure - Settle
Muzyka taneczna (i w tym elektroniczna) nie mogła pochwalić się niczym lepszym w tamtym roku. Bracia Lawrence z popowym geniuszem ożenili różne stylistyki (house, garage, bass), zawsze mając pod ręką odpowiedni głos.
09. Alice Smith - She
Mniej znana, ale ukryta broń tradycyjnie pomyślanego, bardzo piosenkowego R&B. Kapitalnie zaśpiewane, z wyczuciem zaaranżowane utwory Smith wbijają się w pamięć jak mało co w tym roku. Aha, i jej cover Cee Lo Greena jest lepszy od oryginału. To świadczy o sile artystki.
The One
The One
08. These New Puritans - Field Of Reeds
Ponura oda do angielskiej melancholii. Z wielkim talentem wskrzeszono tutaj magię późnego Talk Talk i Roberta Wyatta.
V (Island Song)
V (Island Song)
07. Mayer Hawthorne - Where Does This Door Go
Mayer jest jak kameleon - kiedy chce może być soulowym uwodzicielem, Elvisem Costello lub - przede wszystkim - zagubionym bratem Donalda Fagena. Ale nigdy nie są to puste imitacje, bowiem jego nienaganny i imponująco rozpięty stylistycznie album to rzecz od początku autorska.
Back Seat Lover
Back Seat Lover
06. Rhye - Woman
Sade wreszcie doczekała się wokalnego następcy w postaci Mike Milosha. Jego przepiękna, kobieca barwa potrafi tak zmylić, że z początku myślałem, że śpiewa kobieta. Najbardziej aksamitna, intymna i zmysłowa kolekcja piosenek 2013 roku.
Shed Some Blood
Shed Some Blood
05. Justin Timberlake - The 20/20 Experience
Konserwatywny i bezpieczny, ale jakże epicki neo-soulowy album wydał po siedmiu długich latach Justin. To prawdziwie bizantyjska muzyka - większość kompozycji to niemal mini-suity, wypieszczone melodycznie i aranżacyjnie do granic możliwości. Wielka szkoda, że wrażenie zepsuła trochę druga, zupełnie niepotrzebna część.
Strawberry Bubblegum
Strawberry Bubblegum
04. Chelsea Wolfe - Pain is Beauty
Atmosfera jest duszna, narkotyczna, depresyjna i po całości wciągająca. Najlepszy gotycki album od wielu lat, bowiem Wolfe raczej nie trzyma się kiczowatych ram gatunku, i wie, że w romantycznym tragizmie po pierwsze nigdy nie wolno przesadzać i należy zawsze mieć dobrą melodię lub refren pod ręką. A tego tu sporo.
We Hit a Wall
We Hit a Wall
03. Inc. - No World
Tajemnicza i zadymiona aura debiutanckiego longplaya braci Aged zaskakuje w dobie innych płyt związanych z kręgu alternatywnego r&B swoim wyciszeniem - momentami nie wykracza poza głośność szeptu (słuchanie po ciemku "Voodoo" jawnie się opłaciło). Bracia są raczej hermetycznymi kompozytorami, bowiem ich wytwory utrzymane są w podobnych aranżacjach, melodiach i barwach. Sporadycznie może wydawać się to monotonne po którymś przesłuchaniu, ale nie ujmuje to nic z hipnotyzującego pejzażu dźwiękowego, jaki wyczarowali.
5 days
5 days
02. Julia Holter - Loud City Song
Gdy Joanna Newsom ukrywa się przed światem, Julia Holter z roku na rok jest co raz lepsza. Kinematograficzny koncept album, łączący Lynchowską wizję Los Angeles i musical Gigi poraża swoją ekspansywnością, natchnieniem i niepokojącą aurą. Wybitna rzecz, choć czasami nierówna.
Hello Stranger
Hello Stranger
01. Kelela - Cut 4 Me
Jeżeli ktoś ma wzniecić na nowo ducha R&B i skierować go w inne, niekoniecznie wcześniej eksplorowane rejony, to właśnie Kelela Mizanekristos. Nawet przy takiej śmietance producentów i ich nieprawdopodobnej inwencji, jej głos zawsze góruje nad futurystycznym konstruktem. Obsesyjna narracja, dominująca natura, na przemian agresywna i czuła postawa oraz nagość emocji Keleli wciska w fotel i nie pozwala się uwolnić. Guardian pisał o tym mixtapie, że jest czymś w rodzaju ścieżki dźwiękowej dla pomarańczowego poblasku popołudniowych latarni ulicznych i okien autobusów skąpanych w kroplach deszczu. Dla mnie jest czymś więcej - zdecydowanie najlepszym albumem roku. To jedyna rzecz z 2013 roku, która mogłaby konkurować z czołówką 2012.
Send Me Out
Send Me Out
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie Chance the Rapper i jego Acid Rap przewyższa kilka tytułów z waszego rankingu
OdpowiedzUsuńMojego, bo ja tylko prowadzę bloga :) Acid Rap bardzo dobre, owszem. Było blisko 10stki zresztą.
OdpowiedzUsuń