Przejdź do głównej zawartości

Gra duszy

Kolejne zderzenie artysty na dorobku z od dawna wypracowaną marką. Tym razem terytorium jest soulowe.

Sade, Soldier Of Love

Grupa Sade cierpi od lat na to samo schorzenie co Peter Gabriel - przerwy między nowymi nagraniami studyjnymi wynoszą po 10 lat. Taka była przynajmniej różnica między tą, a ostatnią ich płytą, "Lovers Rock" z 2000 roku. W przeciwieństwie do Gabriela, dokonania grupy nie są aż tak przeciętne i rozczarowujące, biorąc pod uwagę tak duży okres oczekiwania. Inną sprawą jest, że kto od ich nowej płyty spodziewał się jakiejś wolty artystycznej, ten nie powinien się łudzić - jest zarezerwowana dla od dawna ustalonej publiczności. Zalety, które przyniosły Sade sukces i uznanie bez problemu można odnaleźć i na najnowszej propozycji - produkcja jest wyrafinowana i klarowna, aranżacje są delikatne i pełne kunsztu, a głos wspaniałej gwiazdy Sade Ade jest jak zawsze ciepły i zmysłowy. Smukłość i stonowanie całości nagrania potrafi wprowadzić w aurę błogiego rozluźnienia, idealnie pasującego do wieczornych odpoczynków. Do tego nie mogę się przyczepić. Główne zarzuty stawiam bardziej pod same kompozycje, w których nic zaskakującego się nie dzieje - melodie, harmonie, aranżacje - wszystko to było wymyślone i zagrane ciekawiej już wcześniej. A próby innych rozwiązań typu ostrych, ciętych partii gitary w ambitnym utworze tytułowym nie do końca wychodzą pomyślnie. Jednym ta stagnacja będzie pasować, bo wiedzą czego mogą się spodziewać, a inni podejdą mniej pobłażliwie. Muzyka bez wątpienia nie pozbawiona uroku (co jest raczej nie możliwe przy artystce pokroju Adu), ale także tak gładka i nie narzucająca się, że nie dość, że miło wchodzi do ucha, to zupełnie niepostrzeżenie z niego wypada.
♫♫♫

José James, Blackmagic

Muzyk, któremu warto przyglądać się bliżej. Gdy debiutował dwa lata temu ze świetnym krążkiem "The Dreamer", objawił się jako nowy talent na scenie wokalnego jazzu. Teraz za sprawą drugiego, jeszcze mocniej zaznacza swoją obecność. I może liczyć na nową grupę słuchaczy. Wszystko to dzięki obranej stylistyce, która jest
reminiscencją brzmienia z płyty "Voodoo", autorstwa D'Angelo. "Blackmagic" można uznać za bardziej jazzową kontynuację tamtego neo-soulowego arcydzieła. Oczywiście, jeżeli ktoś dzisiaj gra soul, to praktycznie zawsze jest przefiltrowany przez elementy hip-hopu. Ślady tego znajdziemy również tutaj, w utworze "Made For Love". Wystarczyłoby zastąpić w nim śpiewanie Jamesa w wersach na rap i otrzymalibyśmy Commona z czasów "Like Water for Chocolate". Nawet pomimo tej nowoczesności brzmienia, artysta nie odcina kuponów od swojego debiutu. Łącznikiem między nimi jest jazzowy fortepian, którego partie są jednocześnie wspaniale rozbujane i melancholijne czy pięknie rozbrzmiewające trąbki w "The Greater Good". Najważniejszy instrument płyty, barytonowy głos Jamesa nie dość, że jest śpiewny, to posiada wrodzoną elegancję i przypomina lekko Gila Scotta-Herona za jego najlepszych dni. Murowany kandydat na jeden z najlepszych albumów roku.
♫♫♫♫

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness