Przejdź do głównej zawartości

Krótkie przemyślenia - 5

Na szybko z dwoma seriami.

Omen, reż. Richard Donner, rok 1976

Jeden z trzech najbardziej renomowanych horrorów satanistycznych, "Omen" Richarda Donnera nie może pochwalić się niepokojącą sugestywnością, która wypełnia "Dziecko Rosemary" Polańskiego i demoniczną opresyjnością zdobiącą "Egzorcystę" Friedkina, ale na swoich własnych warunkach jest bardzo zręcznie wyreżyserowany, wciągający i klimatyczny. Przede wszystkim bryluje w nim postać Damiena, kilkuletniego wcielenia Antychrysta, zagrana przez Harveya Stephensa. Rzadko kiedy rola dziecka jest tak charakterystyczna - szybko początkowy obraz rubasznego chłopca przemienia się w coś zdecydowanie bardziej złowieszczego, godnego swojego rodowodu. Fantastyczne są momenty, gdzie Damien kwituje wydarzenia sprokurowane przez siebie diabelskim uśmieszkiem, w pełni udowadniającym zrozumienie własnej mocy. Muzyka Jerry'ego Goldsmitha, nagrodzona Oskarem, jest typowym hollywoodzkim zapisem - raz sentymentalnym, raz pretensjonalnym, od czasu do czasu spisującym się jako ilustracyjna ścieżka dźwiękowa, lecz dla mnie niezbyt inspirującym. Aktorzy (szczególnie Gregory Peck) grają bardzo poważnie, co czasem w niezamierzony sposób zamienia się w autoparodię, gdy wygłaszają swoje ponure, lekko sztywne kwestie, ale najważniejsze, że wypadają przyzwoicie. Dobrze się stało, ze postanowiono wyłączyć bzdury w rodzaju happy endu, bo tylko jeden wniosek da się wyciągnąć, gdy człowiek musi się zmierzyć ze wszechpotężnym złem - jest to walka, której wygrać nie można.
★★★



Omen II, reż. Don Taylor, rok 1978

Sukces kasowy jedynki szybko postanowiono zdyskontować sequelem, tym razem z nastoletnim Damienem (Jonathan Scott-Taylor) ponownie siejącym krwawe spustoszenie wokół siebie. Od strony technicznej wszystko jest zrealizowane kompetentnie - zdjęcia, scenariusz, aktorstwo - ale nic z tego więcej nie wynika, bo trudno po pierwszej części oczekiwać, że zostaniemy zaskoczeni. Znowu czuć nastrój wiszącej zguby nad głowami osób stykających się z nastoletnim Antychrystem, ale niektóre śmierci wydały mi się lekko naciągane, zbytnio spektakularne. Zakończenie także pozostawiło sporo do życzenia, będąc za bardzo pośpiesznym. Coby nie mówić, dziś obie części "Omena" nie są tak straszne, jak zapewne były kiedyś, i szczególnie druga, mogą trochę śmieszyć swoją apokaliptyczną histerią, ale wciąż pozostają dobrymi, staroświeckimi horrorami, których raczej* już się nie kręci.
★★½



Pusher II - Krew na rękach, reż. Nicolas Winding Refn, rok 2004

Trylogia "Pusher" przypomina mi trochę trylogię zemsty Chan-wook Parka - czyli kino gatunkowe najwyższej próby, wyciskające z danej konwencji maksimum możliwości. Oczywiście obie trylogie są zupełnie inne - tam gdzie Park stawia na niedorzeczność i realizacyjną ekwilibrystykę, Refn na tyle ile potrafi przedstawia przestępczy mikroświat Kopenhagi realistycznie. W pierwszej części oglądaliśmy upadek hedonisty Franka, w drugiej obserwujemy zmagania jego byłego kolegi, Tonny'ego (Mads Mikkelsen). Tematycznie, ta część jest silnie skoncentrowana na relacjach rodzinnych, próbach zdobycia akceptacji i odnalezienia się na nowej, odpowiedzialnej drodze życia. Tonny po wyjściu z więzienia stara się wrócić do biznesu, dowiaduje się przy okazji, że ma dziecko z pewną dziewczyną, i przede wszystkim walczy o szacunek i uznanie swojego ojca, wpływowego gangstera. Niestety nierozważne posunięcia wpędzają go szybko w co raz większe kłopoty, powoli rujnując próbę budowania życia na nowo. Geniusz scenariuszy Refna tkwi w ich skrupulatnym zaciskaniu pętli na szyi głównego bohatera, postawienia w sytuacji, z której wyjść może tylko przemocą. A że w tak hermetycznym środowisku nikt nie myśli o delikatnych solucjach, to nie można się dziwić środkom, jakie podejmuje protagonista filmu. Refn, często kręcąc z ręki nigdy nie wychodzi poza jasno nakreślone granice przestępczego podziemia - wciąż tkwimy w miejscach, gdzie dilerzy, paserzy, zabójcy, prostytutki itd. walczą ze sobą o przetrwanie. Nick Schrager celnie stwierdził przy okazji recenzji najnowszego filmu duńskiego reżysera, że jego specjalnością są brutalni mężczyźni w desperackich sytuacjach. Druga część trylogii jeszcze chyba pewniej i mocniej niż poprzednik potwierdza tą tezę.
★★★½



Pusher III - Jestem aniołem śmierci, reż. Nicolas Winding Refn, rok 2005

Konkluzja jaką można wyciągnąć z ostatniej części "Pushera" doskonale podkreśla pesymizm położenia głównego bohatera - wszystkie poczynania gangsterów są z góry skazane na porażkę, bo tacy ludzie rzadko - albo właściwie nigdy - nie wygrywają. Rozpaczliwe pójście na kompromis, by wyjść cało z wielkiego problemu na nic się nie zdaje, bo jedynie podjęcie radykalnych kroków może coś chwilowo rozwiązać. W takiej właśnie sytuacji znajdzie się serbski boss Milo (Zlatko Buric), który miał dosyć istotną rolę drugoplanową w pierwszej części, i pojawił się w znakomitej scenie w drugiej. Zajęty przygotowaniami do hucznej celebracji urodzin swojej córki, Milo musi walczyć jednocześnie z uzależnieniem od narkotyków i rosnącymi w siłę Albańczykami, co raz mocniej zagrażającymi jego pozycji. Skala brutalności w stosunku do poprzedników poszła wyraźnie w górę, ale największe spustoszenie sieje budowana w formie crescenda narracja - gdy Milo znowu sięga po narkotyki, bo sypie mu się gwałtownie grunt pod nogami, jego zachowanie staje się irracjonalne, paranoidalne i agresywne, przekłada się to na niewyobrażalną intensyfikację napięcia w akcji, odnajdującego swoje apogeum w scenie barowej między Polakiem, Serbem i Albańczykiem. Nie ma co tutaj owijać w bawełnę - "Pusher" wraz z serialami "Rodzina Soprano" i "The Wire" (momentami niedaleko stylistycznie) to najwybitniejsze dokonanie przedstawiające ciężkie życie gangsterów w ostatnich kilkunastu latach. "Jestem aniołem śmierci" wieńczy trylogię w wydaniu absolutnie bezkompromisowym, będąc najlepszą częścią z całości, w której nic nie było poniżej bardzo dobrego poziomu.
★★★★

*Użyłem słowa raczej specjalnie, bo ostatnio amerykański horror zaczyna wracać do starych dobrych wzorców, czego dowodem jest udany "Naznaczony" i znakomity The House of the Devil.

Komentarze

  1. Witam w fanclubie Refna;) Oprócz "Fear X", wszystkie jego filmy są co najmniej bardzo dobre. Mój ulubieniec to "Valhalla Rising", ale bank rozbija również świeżutkie "Drive". Sprawdź koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Sprawdzę najszybciej jak mogę :) Mam nadzieję, że inne będą tak samo dobre. Szczególnie dużo sobie obiecuję po "Drive".

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałem jeszcze Drive, ale wg mnie Pusher 3 to pierwszy dojrzały i zarazem najlepszy film Refna. Nie przebił go jeszcze.


    Zajebiste logo! Mam hopla na punkcie babek z Tenebre. Co tu kłamać, ogólnie mam hopla na punkcie babek z włoskich horrorów...


    Jak już jesteśmy przy horrorach to polecam mniej znane horrory sataniczne - jeśli lubisz klase B zobacz koniecznie "Narzeczoną diabła". Najlepszy hammer horror jaki widziałem do tej pory. Warto też rzucić okiem na wybitne meksykańskie nunsploitation "Alucarda"* i na pierwszy horror sataniczny "Siódma ofiara".

    Sam mam teraz na dysku pono niesłusznie zapomniany film z Alanem Aldą "Mefisto Waltz" - ale jeszcze go nie obejrzałem.

    *http://www.youtube.com/watch?v=EcbWjdshbFE swojego czasu modliłem się do tego filmu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na Drive idę w pon, więc zobaczę czy udało mu się przebić trojkę Pushera.

    Ja mam generalnie obsesję na punkcie kobiet z filmów Argento :) Grała zresztą u niego Jennifer Connelly, jeden z moich ideałów urody.

    Alucardę mam na dysku od dłuższego czasu i obejrzałem ostatnio pierwsze 6 min, ale wyłączyłem, bo spać mi się chciało. Na dniach skończę. "Narzeczona diabła" jakoś mnie nie zachęciła fabułą, ale nigdy się nie wgłębiałem w Hammerowskie horrory. Jak przyjdzie na to wena, to spojrzę. Generalnie przeszukiwałem mocno listę horrorów z tematyką satanistyczną, ale sporo gówna jest niestety. I nie lubię jak cofają się wstecz, jeśli chodzi o czas akcji. Wolę, gdy coś odbywa się współcześnie, albo zaczyna się od lat 70-tych heh

    Tego Mefisto Waltz nie znałem, zapowiada się w sumie nieźle. Ja tych starych horrorów, przed 50 rokiem jakoś nie oglądam, skupiam się głównie na rzeczach od lat 60-tych w górę, szczególnie interesują mnie lata 70, 80-te, kino klasy B.

    A propos tych szatanów, "Dzień Bestii" z 1995 roku jest niezwykle dobry. Świetnie tam wygląda antychryst. Muszę go sobie odświeżyć, bo oglądałem lata temu. Taka ostra, czarna komedia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też lubię Dzień Bestii i powtarzałem go kilka lat temu. Cały czas daje radę.

    Jakieś 2 lata temu wyszedł przyzwoity (niektóre odcinki lepsze inne gorsze - generalnie szkodziła mu epizodyczność) brytyjski serial bazujący na tym nurcie - Apparitions (http://www.youtube.com/watch?v=745WadrgJms) . Niestety na pierwszym, skromnym sezonie się skończyło. Później mogło być znacznie lepiej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness