Przejdź do głównej zawartości

Milionerzy w natarciu


Kanye West i Jay-Z, Watch the Throne, 2011

Rok temu Kanye West ściął konkurencje ambitnym albumem w duchu Stevie Wondera z lat 70-tych, cudownie odradzając swoją formę po dosyć nieudanym zwrocie ku autotune'owym egzaltacjom. Wielki sukces "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" zachęcił Westa do wzmożonej pracy, co zaowocowało prestiżową kolaboracją z inną wielką gwiazdą hip hopu. Jay-Z, w przeciwieństwie do swojego kolegi, od czasu "The Black Album" z 2003 roku nie wydał istotnej płyty. Owszem, każda była sukcesem komercyjnym, potwierdzającym ugruntowany status artysty, lecz gorzej wypadał poziom artystyczny. A kolaboracje z Linkin Park bez wątpienia nie czyniły wiele dobrego. Tym razem kaliber jest inny i efekt także. To, co rzuca się od razu po przesłuchaniu "Watch the Throne", to zaskakująca autonomia obu raperów. Każdy z nich ma swoją przestrzeń, swój wydzielony czas na nawijkę. Ani West, ani Jay-Z nie wybija się na pierwszy plan, nie słychać konfrontacji ich wielkich ego, a raczej wzajemne próby uzupełniania siebie. Co więcej, ja bym wyszedł z opinią, że na płycie najbardziej błyszczą ich goście, dostarczając od razu wyróżniający się wkład w utwory. Sam początek płyty już to zdradza - "No Church In The Wild" z feat. Franka Oceana i "Lift Off" z Beyonce na wokalu należą do najlepszych momentów.

Brzmieniowo muzyka jest o skale mniejsza niż na ostatniej płycie Westa, zmierzając bardziej w wypadkową klimatów z "The College Dropout" i "The Blueprint". Można "Watch the Throne" traktować trochę jako sprawozdanie z kondycji czarnej muzyki - hip hop mocno przemieszany z r&b, ze sporą dawką sampli, generalnie ciążący w stronę klimatów żywszych, nieodparcie pulsujący i bujający. Bardzo dobrze się stało dla całokształtu muzyki, że raperzy pracowali ze sobą w studiu, a nie przez maile. Dzięki temu słychać, że włożono odpowiednią pracę, by pogodzić dwa odmienne style raperów. Zresztą sam Jay-Z mówił, że najwięcej sporów było w kwestii kierunku muzyki, a takiej sprawy nie da się rozwiązać na odległość. Trudno powiedzieć, który z bohaterów wypada lepiej, biorąc pod uwagę to, co wcześniej napisałem o równym podziale. West zawsze był średnim MC, ale nadrabiał wizją i cwaniactwem. Z kolei Jay-Z, chwalony od początku za swój flow, mnie osobiście nigdy nie porywał, ale jego przewaga w kwestii technicznej jest zauważalna. Nazwijmy to remisem, bo w kwestii poza głosowej, to West dominuje.

Twórcy "Watch the Throne" są od dłuższego czasu na takiej pozycji, że niczego nie muszą udowadniać, jedynie zbierać kolejne poklaski i miliony. Ale wbrew sceptycznym założeniom i wielkim oczekiwaniom, jakie zawsze towarzyszą współpracom na najwyższym szczeblu, West i Jay-Z wyszli obronną ręką, nagrywając może nieszczególnie inwencyjny album, ale zdecydowanie udany i sprawiający przyjemność przy każdym kolejnym przesłuchaniu.
♫♫♫½
Highlight: Why I Love You (feat. Mr. Hudson)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej...

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardzie...

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland...