Aleksander Wielki, reż. Theodoros Angelopoulos, rok 1980
Od kilku lat Grecy przechodzą drugą młodość za sprawą powszechnie uznanych filmów "Kieł" czy "Attenberg", ale w ostatnich trzech dekadach XX wieku trudno było nie mówić o kinie greckim jako królestwie jednego reżysera, Theo Angelopoulosa. Tak jak Ingmar Bergman w Szwecji, wielkość Theo we własnym kraju była absolutnie niepodważalna, pozostawiająca w cieniu twórczość innych krajanów. "Aleksander Wielki", ponad 200 minutowy dramat historyczny z 1980 roku, tylko potwierdza niezwykłość stylu Greka, od dawna mającego zasłużone miejsce w panteonie wielkich. Ten symboliczny fresk przenosi XV wieczny mit ludowy o ponownym przyjściu Aleksandra Wielkiego, który odbuduje dawną wielkość Grecji w początek XX wieku, dokonując analizy zależności, jaka zachodzi między oddziaływaniem wielkiego, charyzmatycznego wodza na świadomość zbiorową i jej idee. Historia zaczyna się od ucieczki w pierwszą noc nowego stulecia zbójnika Alexandrosa, tajemniczej postaci, którą lud wita jako wcielenie Aleksandra Wielkiego. Alexandros wraz ze swoim oddanym odziałem porywa ważne osobistości z Anglii i sunie do swojej rodzimej wioski, która pod jego nieobecnością przemieniła się w komunę o poglądach lewicowych. Alexandros w zamian za uwolnienie zakładników żąda amnestii i zmian legislacyjnych. Rząd odmawia spełnienia tych żądań, co doprowadza do bardzo ciężkiej sytuacji politycznej w kraju. Zaostrza się również sytuacja w wiosce Alexandrosa, gdyż jej zgoła odmienne, kolektywne idee kłócą się z tymi, które wyznaje on i jego ludzie. W tych tarciach pojawią się także anarchiści, co stworzy fascynujący konflikt ideologiczny, w pewien sposób mający odbijać wydarzenia z burzliwego stulecia.
Historia "Aleksandra Wielkiego" aż prosiła się o monumentalną oprawę formalną i pod tym względem Angelopoulos nie zawiódł w żadnym calu. Film jest mistrzowskim pokazem planów ogólnych i zdjęć plenerowych, często przypominających wielkie obrazy malarskie. Praca kamery, tak jak w "Podróży komediantów" jest majestatyczna w swoich ruchach, w szczególności w pięknych panoramach, czasem dookolnych, a czasem nawet przekraczających 360 stopni. Trudno nie dostrzec w tym, a szczególnie w scenach zbiorowych wpływu stylistyki wielkiego węgierskiego reżysera Miklosa Jancsco. Kilka scen z filmu szczególnie warto byłoby oprawić w ramkę - pierwszą z nich i chyba najpiękniejszą jest moment, w którym Alexandros klęka przed białym rumakiem, znajdującym się w kręgu, z mglą spowijającą noc, z uchylonym drzewem w dalszym planie i rozbrzmiewającym zaśpiewem chóralnym. Drugą wspaniałą jest inscenizacja przypominająca "Ostatnią Wieczerzę" Leonarda da Vinci, w której Alexandros wraz ze swoją bandą spożywa obfitą kolację, kamera robi powolny odjazd, a natchniony śpiew podkreśla doniosłość chwili. Od razu rzuca się w oczy, że film jest jeszcze bardziej pieczołowicie zainscenizowany niż epicki "Podróż komediantów", ale sprawia wrażenie momentami aż zanadto manierycznego, głównie w grze aktorskiej. To co czyniło tamten film wielkim obrazem leżało w mądrym, oryginalnym wpleceniu wątków osobistych wędrownej trupy aktorskiej w nieuchronne przemiany polityczne Grecji, a "Wielki Aleksander", w całym swoim symboliczno-ideologicznym przepojeniu nie jest aż tak przejmujący, nawet jeśli piękniejszy wizualnie. To, że film wypada trochę gorzej przy tamtym dziele nie czyni mu żadnej ujmy, bo w sam sobie jest wielkim osiągnięciem, rzadko spotykanym w kinematografii światowej. Właściwie tylko Bela Tarr w ostatnich kilkunastu latach potrafił podążyć ścieżką, jaką obrał Theo w swoich ogromnych spektaklach.
Nie ulega wątpliwości, że Angelopoulos stworzył w 1980 roku prawdziwe misterium filmowe. Wielkość tego przedsięwzięcia doprowadziła wizję reżysera do pewnego krańca, dlatego też nie powinno dziwić, że w następnych filmach zwrócił się w stronę kameralnego, introspekcyjnego kina, nie mniej znakomitego ("Pszczelarz" i "Pejzaż we mgle" są klasowymi przykładami). Dopiero "Spojrzenie Odyseusza" było powrotem do epickich wizji, potwierdzających status jego twórcy jako mistrza wielkich form.
★★★★
Oprócz Beli Tarra powinno tu paść więcej węgierskich nazwisk. Angelopoulos to w jakimś sensie spadkobierca Miklós Jancsó i ogólnie twórca który swój styl osadził mocno w tradycji kina węgierskiego. Wynika to pewnikiem z faktu że grecy mieli małą tradycje filmową, nie wytworzyli własnej szkoły itd a węgierska kinematografia była bardzo inspirująca. Za komuny ich kino autorskie było niezwykle silnie dotowanym sektorem. Powstawały tam filmy tak formalnie niezwykłe i trudne w odbiorze, że w pewnym momencie krajowi widzowie całkowicie odwrócili się od swojej kinematografii a sale kinowe świeciły pustkami:).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Aśśś teraz widzę że piszesz tez o Jancsó :). Nawyk omijania środkowych części recenzji - w których większość recenzentów wali streszczenie - się kłania...
OdpowiedzUsuńNo widzisz. Z Tarrem mi chodziło o udanych kontynuatorów stylu Theo, bo jest to tak osobliwy styl, że mało kto idzie w tym kierunku. Właściwie to trudno mi wskazać inne nazwiska. Zresztą nawet jeśli bym kogoś znalazł, to nie ma sensu zasypywania zbyt dużą ilością informacji, bo wtedy coś takiego się ciężko czyta komuś kto nie jest w temacie. Nie każdy chce też oglądać kilku godzinne filmy. W ogóle kino autorskie z socjalistycznych bloków to była wspaniała sprawa kiedyś. Ja z kolei streszczenie fabuły walę zazwyczaj na początku :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Świetny tekst. To jeden z moich ulubionych reżyserów. Niedoceniany przez wielomilionową publiczność. A szkoda, bo w wielu aspektach przewyższa drugiego geniusza kina - Stanleya Kubricka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)