Przygoda, reż. Michelangelo Antonioni, rok 1960
Początek niezwykłej trylogii i film, który wywołał niemałe kontrowersje na festiwalu w Cannes, "Przygoda" jest jednym z tych notorycznych klasyków kina drugiej połowy XX wieku, z którym zmierzenie się jest sporym wyzwaniem. Pięknie sfotografowany, kręcony w niezwykłych lokacjach, wypełniony po brzegi atrakcyjnymi bohaterami, którzy nie za wiele mówią - zmusza do odrzucenia naszych przyzwyczajeń i oczekiwań, jakie posiadamy przy oglądaniu filmów. Nie wyjaśniając praktycznie nic, pozostawiając widza z jego własnymi domysłami, zaprezentował odstępstwo od filmowej reguły, która miały w przyszłości wpływ na reżyserów pokroju Davida Lyncha, Peter Weira czy Wong Kar-Waia. Tego typu zderzenie wolności narracyjnej z nienaganną kompozycją kadru i miejscem akcji, z którego bije pustka, była najlepszym przykładem modernistycznych tendencji kina lat 60-tych.
Co takiego przyczyniło się do wzburzenia publiczności w Cannes, która wygwizdała film? Z pozoru prosty fakt opuszczenia w połowie filmu wątku zagadkowego zniknięcia bohaterki Anny (Lea Massari) na rzecz naświetlenia uczuciowych turbulencji między zmysłową, faktyczną, centralną postacią filmu, Claudią (graną przez muzę reżysera, Monicę Vitti) a partnerem zaginionej, Sandro (Gabriele Ferzetti). Trudno nie zrozumieć rozgoryczenia widzów, bo sam (a byłem na to przygotowany) miałem spory problem odwrócić myśli od feralnego wydarzenia z wyspy, gdzie nastąpiło nagłe "wyparowanie" wówczas głównej bohaterki filmu, ciągle starając wyjaśnić sobie, co się stało. I tu tkwi nowatorski geniusz filmu, jaki zademonstrował reżyser - można kapitalnie budować klimat i wciągać widza w intrygującą historię, ale czy trzeba coś rozwiązywać i prowadzić do końca? "Nie" w tym kontekście wydaje się niezbyt zadowalającą i komfortową odpowiedzią, ale zabójczo skuteczną. Nawet jeśli dzieje się to kosztem mniej uważnego śledzenia dalszych losów bohaterów, oddających się rozrywkom i próbującym stworzyć nową relację. Dla tych, co mogą być zniechęceni, nagroda czeka w ostatnich sekwencjach filmu, więc warto wytrwać do końca.
W pewnym sensie, tak jak Fellini w "Słodkim życiu", Antonioni doszukiwał się ponurego, egzystencjalnego wydźwięku w gronie osób młodych, pięknych i bogatych, którzy pod swoją atrakcyjną powierzchnią są zepsutymi, znudzonymi egoistami i cynikami. Ten temat eksplorował także w dwóch kolejnych, powiązanych tematycznie filmach - "Nocy" z 1961 roku i "Zaćmieniu" z 1962. W pierwszym z nich, Marcello Mastroianni i Jeanne Moreau grali małżeństwo, w którym wymarła miłość, a w drugim Monica Vitti i Alain Delon parę nie potrafiącą utrzymać swojego związku. "Noc", budowana charakterystycznymi dla Włocha długimi ujęciami cierpliwie zmierzała do niezwykłej kulminacji, czyli scen z wystawnych przyjęć, a "Zaćmienie" definiowało estetykę Antonioniego w sposób niemalże idealny. Końcowa sekwencja straconej szansy tego arcydzieła jest jedną z najlepszych w historii kinematografii.
Nieoczywista natura "Przygody" doskonale zbiegała się i wpasowywała w nuklearne eksplozje nowego kina europejskiego początku lat 60-tych. W raz z dziełami jak "Zeszłego roku w Marienbadzie", "Do utraty tchu" czy "Filarem", manifestowała gwałtowne zrywanie z dawnym kodeksem filmowym, będąc uosobieniem zupełnie nowej formy. Za pomocą obrazu i sugestii, umiała więcej przekazać niż jakkolwiek donośne słowa. Jak napisał krytyk filmowy Dennis Lim - "Zazwyczaj oscylujące wokół zaginionych ludzi oraz dramatycznych rozstań, twórczość Antonioniego to kino nieobecności i frustracji". Spektakularnie wyglądająca "Przygoda" funkcjonuje jako właściwie wzorcowe potwierdzenie tych słów.
★★★★
Komentarze
Prześlij komentarz