Wybitny amerykański reżyser przechodzi ostatnio renesans popularności za sprawą swojego najnowszego filmu, „Bękarty Wojny”. W nim po raz kolejny możemy zwrócić uwagę na jeden z najistotniejszych elementów w jego twórczości. Mianowicie, na rolę kobiet.
Pewnie niejedna osoba stwierdziła, że reżyser miał tupet nakręcić film, w którym przedstawia własne, alternatywne zakończenie II Wojny Światowej, najbardziej przerażającego okresu w historii ludzkości. Co gorsza, zrobił z tego szaloną rozrywkę, pełną czarnego humoru oraz rzecz jasna niemałej przemocy, z odpowiednią dawką aluzji i cytatów do historii kina. Większość ludzi znająca twórczość Tarantina przyjęła jednak jego najnowsze dzieło jako najlepszą rzecz od czasów arcydzieła „Pulp Fiction” z 1994 roku. I właśnie tamten film był w pewnym sensie przełomowym drogowskazem co do roli jaką miał przypisywać zatrudnionym aktorkom.
Uma Thurman muzą reżysera
Trzeba wspomnieć o tym, że jego pełnometrażowy debiut reżyserski, „Wściekłe Psy” był typowo męskim filmem gangsterskim pozbawionym kobiet. Za to „Pulp Fiction” wprowadzał lekkie zmiany. Po raz pierwszy pojawiła się na ekranie jego muza, czyli Uma Thurman (grała żonę gangstera), która dała wspaniały popis między innymi w słynnej scenie tanecznej z Johnem Travoltą. Prócz niej zabawnie w filmie zostały skontrastowane wybuchowa Amanda Plummer i słodka Marie de Medeiros, partnerki odpowiednio dla Tima Rotha i Bruce’a Willisa. Jak się okazało był to dopiero wstęp, bo w swoich następnych trzech filmach to właśnie kobieta była w centrum zainteresowania.
Słynna aktorka lat 70-tych nurtu blaxploitation, Pam Grier zagrała tytułową „Jackie Brown”, która była kobietą ze wszech miar silną i zdecydowaną, nawet jeśli wpadała w niemałe kłopoty przez większość filmu. Co ważniejsze, reżyser odbudował karierę aktorki i przywrócił młodszych pokoleniom, które nie miały szans jej poznać.
Uma Thurman powróciła do jego filmów w 2003 i 2004 roku jako żądna zemsty panna młoda w obu częściach filmu „Kill Bill”. W nich za pomocą (głównie) swojego miecza malowała szczególnie krwawe pejzaże. Jednakże, pomimo posoki krwi, Tarantino co chwilę przypominał, że nie jest to jedynie maszyna do zabijania, ale pełna ciepła i zrozumienia istota ludzka, posiadająca uczucia.
Grupa bohaterek
Najbardziej zdominowanym przez kobiety filmem w jego repertuarze okazał się „Death Proof” z 2007 roku. Mamy tu do czynienia z czymś na miarę kalejdoskopu żeńskich charakterów. Przez połowę filmu śledzimy poczynania trójki atrakcyjnych bohaterek, popularnej didżejki Julii (Sydney Tamiia Poitier) i jej dwóch przyjaciółek Shanny (Jordan Ladd) i Arlene (Vanessa Ferlito), które postanowiły się dobrze zabawić. Wyglądają i zachowują się jak boginie, ale niestety ich wyprawa źle się kończy za sprawą seryjnego mordercy samochodowego, granego przez Kurta Russella.
Brutalny koniec żywota bohatera szybko jednak zostaje zastąpiony przez drugą grupkę kobiet, dowodzoną przez fantastyczną Rosario Dawson. I tutaj od słodkiej idiotki, po lubiącą ryzyko kaskaderkę, obserwujemy je, jak rozmawiają ze sobą na wszelakie tematy, nie czując ani chwili znużenia, ponieważ Tarantino posiada wyjątkowy talent do pisania sensownych dialogów, w które jego aktorzy nie mają problemu się wczuć.
Nasze odważne bohaterki po bardzo długim pościgu ostatecznie triumfują nad swoim niedoszłym oprawcą i chciałoby się rzec, że Tarantino właśnie w tym momencie mógł puścić oczko do feministek. Ale tak jak jest to w przypadku Pedro Almodovara, jedynie z innej strony, podkreśla, że po prostu kocha swoje aktorki. Nie interesują go stereotypy, jakie panują w Hollywood.
Żydówka i Niemka
W „Bękartach wojny” mamy dwie kluczowe role: Mélanie Laurent jako Shosanny Dreyfus oraz Diane Kruger jako Bridget von Hammersmark. Pierwsza z nich jest żydówką będącą właścicielką kina, która pragnie pomścić swoją zamordowaną rodzinę, a druga to gwiazda filmowa i antynazistowski szpieg. Obie z nich kompletnie inne i zarazem szczególnie charakterystyczne, okazują się bardzo ważnym elementem układanki, którą sprytnie zaaranżował reżyser. Moment, w którym Shosanna spotyka mordercę swojej rodziny jest kapitalnym przykładem na to, jak dobrze potrafi wydobyć od swoich protagonistek odpowiednie emocje.
W sposób, jaki portretuje Tarantino swoje aktorki naprawdę pozwala uwierzyć, że nie obchodzi go tylko ich aparycja. Nie ważne, czy są one śmiercionośną bronią, która wyżyna wszystko wokół (Uma Thurman w „Kill Billu”), czy szmuglującą brudne pieniądze stewardesą (Pam Grier w „Jackie Brown”). Nie jest on Larsem Von Trierem, który smaga biczem bohaterki przez cały film, by na końcu ogłosić je świętymi, ani Michaelem Bay’em ze swoim przedstawianiem płci żeńskiej jako jedynie obiektu męskich fantazji. Nikt mu nie może zarzucić mizoginizmu czy seksizmu. Jego archetypem mógłby być Jean-Luc Godard, który w niejednym swoim dziele ukazywał kobietę jako siłę zupełnie niezależną. Naturalne, piękne, zabawne, groźne – wszystko to i jeszcze więcej sygnalizuje od dawna, że Tarantino zna drogę, która pozwala nam nie tylko je adorować, ale co najważniejsze, admirować.
Komentarze
Prześlij komentarz