Grouper, Dragging a Dead Deer Up a Hill, rok 2008
Ludzie cierpiący na insomnie mają lekarstwo na swoją chorobę już od dobrego roku, tylko trzeba im o tym powiedzieć głośno. Co jest przeciwne naturze tejże uroczej płyty. Grouper to tak naprawdę pani Liz Harris, amerykańska artystka serwująca wyjątkowo senną i nie raz piękną miksturę ambientu oraz psychodelicznego folku. Wszystko u niej jest utrzymane na głośności lekko powyżej szeptu, więc trzeba się mocno wsłuchiwać i pogłaśniać swój sprzęt grający, by wyłapać coś więcej. W kwestii oryginalności i trudności wykonywanej muzyki, Harris nie robi nic nowatorskiego i jak celnie zauważył Bartek Chaciński rok temu - "jej pomysł na gitarę, pogłosy i wokal nigdy nie będzie moim zdaniem pomysłem na cały genialny album." Ale jest coś nęcącego w tych leniwie wylewających się, podanych produkcji w stylu lo-fi dźwiękach. Być może chodzi o romantyczną idee muzyki niezależnej, czyli bycia totalnie autonomicznym, nagrywającym dla wąskiego grona słuchaczy, nie goniącym za poklaskiem mas. Oczywiście przy muzyce tak antykomercyjnej nie da się wyciągać jak asy z rękawa kandydatów na listy przebojów. Jest to i tak nieistotne, bo założenie przy tworzeniu tego typu muzyki od razu skreśla możliwość odniesienia większego sukcesu. A jeżeli ktoś chce się ponudzić lub wprowadzić w stan głębokiego spoczynku, to ten ujmujący, szlachetny, orzeźwiająco nieskomplikowany i intymny album może być bardzo poręczny. Antidotum na bezsenność, które wprowadza w piękny, zimowy sen.
♫♫♫½
Komentarze
Prześlij komentarz