Przejdź do głównej zawartości

Wieczór jazzowej magii, czyli koncert Wayne Shortera



VI Edycja Jazztopadu rozpoczęła się z prawdziwym animuszem. Mieliśmy zaszczyt gościć i wysłuchać na otwarciu festiwalu jedną z największych postaci muzyki jazzowej ostatnich 50 lat. Mianowicie guru saksofonu, Wayne Shorter’a. Przyjeżdżając wraz z grupą muzyków o światowej sławie i niepodważalnej klasie, stworzył słuchaczom zgromadzonym w Filharmonii Wrocławskiej prawdziwą ucztę dźwiękową. Obok mistrza na scenie mogliśmy podziwiać i przede wszystkim usłyszeć pianistę Danilo Pereza, kontrabasistę John Patitucci’ego oraz perkusistę Brian’a Blade’a. Zastanawiałem się tuż przed pierwszymi akordami Pereza jaki set postanowi nam zagrać wielki kwartet Shorter’a. Czy będzie to bliższe jego klasycznym, melancholijnym, hard bebopowym dokonaniom czy postawi na swobodniejszą strukturę muzyczną? Dosyć szybko moje dywagacje zostały rozwiane po kilku minutach koncertu. Wybrali drogę improwizacji. Każda z nich dosyć powoli się rozkręcała, nabierając gwałtownych, kolektywnych skoków napięcia z ekspresyjnymi solówkami Shorter’a, by za chwilę opadać i cichutko się snuć. Muzycy znacznie rozwlekali swoje improwizacje w czasie, szachując zgromadzoną publicznością na tyle efektywnie, że nie wiadomo kiedy miała klaskać. Ale nie było to aż tak istotne, bo kwartet hipnotyzował niezwykle. Perez, łącząc styl klasycznych mistrzów instrumentu (jak Keith Jarrett czy Thelonious Monk) pięknie rozpoczynał kolejne improwizacje i przewodził nimi, nawet w pewnym momencie spontanicznie popisując się zagrywką, pasującą do zwyczajów awangardzisty John’a Cage’a. Patitucci był jak zwykle bezbłędny jako żelazna podpora rytmiczna i najlepiej porozumiewał się z pianistą. Energiczny Brian Blade z kolei okazał się największym showmanem koncertu, ledwo się mieszcząc w swoim skromnym zestawie, gdy demonstrował co rusz swoją nieprzeciętną moc.

A jak się sprawa miała w takim razie z maestro? Pan Shorter wykazywał mi trochę syndrom późnego Milesa Davisa, oddając pole swoim muzykom, a od czasu do czasu chwytając (rzecz jasna, skutecznie) za saksofon altowy i sopranowy. Z racji na jego wiek, trudno też oczekiwać, by wykazywał się podobną swadą, jak reszta jego dużo młodszych kompanów. Muzycy powoli się na początku rozgrzewali, ale gdzieś w połowie ich improwizacje robiły się co raz ciekawsze i elastyczniejsze. Zahaczając sporadycznie o free-jazz, a nawet o awangardę , kwartet udanie odnosił się do złotych dla tych stylów lat 60-tych. Niewątpliwe publiczności bardzo się to podobało, bo kwartet wychodził na bisy dwa razy. Wtedy wówczas zagrali bardziej tradycyjny zestaw, brzmiący jak jakiś stary, dobry, lekko zakurzony, jazzowy standard. Jedynym mankamentu koncertu był jego czas trwania. Zdecydowanie za krótki. Raptem koło 70 minut. Próbowano gorącymi oklaskami i okrzykami ściągnąć muzyków po raz trzeci na scenę, ale ten wyjątkowy koncert był definitywnie zakończony.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ulubione horrory z lat 2000-2009

Dawno nie robiłem żadnej listy, więc dla odmiany wrzucam krótką z umiłowanymi horrorami z poprzedniej dekady. Nie był to okres szczególnie udany dla tego gatunku, więc niestety wyboru sporego nie miałem (albo nie dotarłem do skrytych perełek). Wyjaśnia to np. obecność na mojej liście filmu rodzaju "The Host", w połowie dramatu, w połowie horroru. Z tą klasyfikacją gatunkową to nie była taka prosta sprawa, ale gdy zestawiłem go z "Taxidermią" czy "Głodem miłości", dziełami również kategoryzowanymi jako horrory, wydał mi się zdecydowanie bardziej trafnym wyborem. The Host: Potwór, reż. Bong Joon-ho, rok 2006 Jak wyjaśniałem pokrótce we wstępie, jeden z paru filmów na liście, który nie jest czysty gatunkowo. Reżyser pomysłowo przemiela nurt Monster Movie przez społeczno-rodzinny dramat, wstrząsająco obrazując widzowi, że to własny rząd wydaje się bardziej przerażający niż ogromna, zmutowana ryba. Tak oryginalne, wciągające, a nawet niekiedy przej

ULUBIONE FILMY - MOJE I ZNAJOMYCH

Niemal 11 lat temu na wzór rankingu "Sight & Sound" stworzyłem listę swoich 10 ulubionych filmów. Teraz postanowiłem to zrobić znowu, by przekonać się, jak bardzo zmienił się mój gust. Okazało się, że zaledwie jedna pozycja z tamtego zestawienia dała radę się utrzymać . Co ciekawe, cztery filmy, które wtedy ostatecznie pominąłem (wspomniałem o nich w opisie) znalazły drogę do mojej topki. To pozostawia nam pięć zupełnie nowych tytułów.  W przeciwieństwie do tamtego wpisu z ulubionymi filmami ten jest sto razy ciekawszy, bo postanowiłem zaprosić do zabawy część znajomych. Dzięki temu mamy tutaj piękną różnorodność - przednie filmy gatunkowe, ostry arthouse, sprawdzony kanon czy kino tak złe, że aż dobre.  W ramach wyjaśnienia dodam, że zamieszczone tu listy (poza jednym wyjątkiem) na samym początku zawierają pozycję, która jest ceniona szczególnie wysoko przez uczestników zabawy. Specjalnie użyłem koloru czerwonego, pogrubienia i większej czcionki, żeby jeszcze bardziej to

Najlepsze horrory 2010-2019 (work in progress)

Poprzednią listę pierwszej  dekady  XXI wieku miałem wówczas nierozszerzoną, stąd pozycje, które się tam znalazły (pomijając top 11) nie do końca jeszcze oddawały pełen ogląd. Trochę rzeczy zobaczyłem później, ale takie są prawidła list - jest to zabawa bez końca. Horrory z lat 2010-2019 staram się śledzić uważniej, ale na pewno coś pominąłem. Myślę jednak, że dana lista dość dobrze oddaje to, co mi się podobało. Rzecz jasna nie każda pozycja jest tu czystym horrorem, ale nie oznacza to, że nie zawiera elementów charakterystycznych dla tego gatunku. Skala gwiazdkowa: trzy gwiazdki to film świetny, dwie – bardzo dobry, jedna – dobry. Sweetheart (Jd Dillard, 2019)   ★ Ekstaza (Joe Begos, 2019)  ★ Zombi Child (Bertrand Bonello, 2019)  ★ ★ ★   The Lighthouse (Robert Eggers, 2019)   ★ ★ ★ Midsommar. W biały dzień (Ari Aster, 2019)  ★ ★ ★ Mandy (Panos Cosmatos, 2018)  ★ In Fabric (Peter Strickland, 2018)  ★ ★ ★ Possum (Matthew Holness