Popioły czasu: Powrót, reż. Wong Kar-Wai, rok 1994/2008
Nie będę owijał w bawełnę. Mam słabość do filmów sygnowanych przez Wong Kar-Waia. Ten jest 8 jaki widziałem z jego 10 pełnometrażowych i na szczęście zawodu mi nie sprawił. Pomijając niedopracowany, szamotający się z własnym stylem debiut "Kiedy łzy przeminą", reszta zachwycała wizjonerskim połączeniem epileptycznego stylu narracji Antonionego, popkulturowymi odniesieniami w stylu francuskiej Nouvelle Vauge i neonową kolorystyką Hong-Kongu. Trudno mi wybrać ulubione dzieło z jego filmografii, bo od czasu "Dni naszego szaleństwa" z 1991 roku pracował na takim poziomie, że praktycznie mało kto mu dorównywał. W końcu nadszedł czas na film, który został przyjęty z mieszanymi uczuciami w dniu wejścia do kin w 1994 roku. W zasadzie połączenie dramatu z charakterystycznym dla chin gatunkiem sztuk walki (zwanym Wuxia), trudny do podążania przez swoją zagmatwaną fabułę, okazał się wtedy porażką komercyjną. Po 14 latach, Wong postanowił wypuścić go jeszcze raz, dokonując między innymi zmian w montażu i ulepszeń, jeśli chodzi o stronę wizualną i efekty specjalne. Celem było stworzenie "definitywnej" wersji. Nie oglądałem oryginalnej, więc trudno odnieść mi się do zmian, jakie zaszły w powrocie. Fabule na pewno można zarzucić brak koherencji, która wprowadzała mnie nie raz w stan konfuzji, ale Kar-Wai nigdy nie był mistrzem, jeśli chodzi o scenariusze. Zawsze bardziej chodziło o urodę wizualną i nastrojowość. Historia, jaką opowiada narrator i główny bohater Ouyang Feng (świetny Leslie Cheung), najemca płatnych szermierzy, którzy wykonują zlecane im zabójstwa, ma miejsce w starożytnych Chinach. Trapiony wspomnieniami ukochanej, która porzuciła go na rzecz starszego brata, zmaga się ze swoim cierpieniem i samotnością, nie dopuszczając zbyt blisko do siebie wojowników, którzy są u niego zatrudnieni. Akcja odbywa się głównie na pustyni, co pozwala nasyconej kolorystyce porażać swoim pięknem. Genialne oświetlenie wprowadza w niektórych scenach coś na miarę tajemniczości i mistycyzmu. Ujęcia krajobrazu przywołują malownicze kadry Abbasa Kiarostamiego, a sceny walki są nakręcone w estetyce slow motion Johna Woo, wpływu, którego najwidoczniejszy ślad można było ujrzeć w debiucie reżysera. Jak na kolejną historię o nieszczęśliwej miłości, opowiedzianej w czterech porach roku jest może mniej przejmująca niż jego najlepsze filmy. Gdybym miał odnaleźć odpowiednie słowo, by podsumować "Popioły czasu: Powrót", wybrałbym "Impresjonistyczny". Jest to coś co się bardziej odczuwa za pomocą obrazu jaki widzimy, niż słów.
★★★½
Komentarze
Prześlij komentarz